Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Wierzysz? [Z]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Nitocris
Orle Pióro


Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Maranesii

PostWysłany: Wto 16:57, 06 Maj 2008    Temat postu: Wierzysz? [Z]

W gruncie rzeczy i umownie powiem, że to opowiadanie jest moim pierwszym poważnym dziełem, a raczej opowiadaniem. Napisane zostało na przełomie 2006/2007. Miałam ambitny zamiar zredagować je, jednak w ostateczności wprowadziłam kilka poprawek, prawie płacząc w niektórych momentach, które mnie bardziej wzruszyły (słuchałam smętów). Liczę na wasze zdanie.



Wierzysz?

Prolog


Noc była czarna. Przez gwieździste niebo co jakiś czas przesuwała się ciemna chmura. Czerwona tarcza księżyca królowała nad Włochami. Liczne latarnie oświetlały miasto. Także na placu św. Piotra paliły się światła. Na kolumnadzie siedział anioł. Samotny, zamyślony opierał się o rzeźbę świętego. Nie patrzył w żadnym konkretnym kierunku. Jego zamglone oczy zwrócone były ku górze. Myśli błądziły, a on sam za nimi nie nadążał. Spojrzał ostatni raz na Watykan i wzniósł się w powietrze. Jego wielkie, białe skrzydła załopotały. Przez umysł przeleciała jedna, ironiczna myśl: „I to ma być stolica Boga?”


W małym, angielskim miasteczku jak zwykle nic się nie działo. Cisza przetaczała się przez ulice. Młody chłopak szedł do proboszcza. Chciał mu powiedzieć ważną rzecz. Miał także nadzieję na jego błogosławieństwo. Pomogłoby mu to przekonać matkę.
„Jakże ciche ulice, jakże smutne. Może to odmieni mój los.” myślał, kiedy był już przed domem proboszcza. Wszedł na zadbane podwórko i z przyspieszonym biciem serca zapukał. Drzwi jak zwykle otworzyła Margerita. Spojrzała na niego swym surowym wzrokiem, jednak odsunęła się znacząco. Chłopak wszedł do środka i poczekał, aż gospodyni zapowie go. Nie musiał długo czekać. Szybko znalazł się przed obliczem księdza. Mężczyzna w średnim wieku wcale nie miał łagodniejszego usposobienia niż Margerita. Może dlatego nie odzywał się do chłopca, który wciąż miał w pamięci ich ostatnią kłótnię.
- Tato… - zaczął.
- Nie mów tak do mnie – zagrzmiał, lecz chwilę potem dodał łagodnym głosem. – Jestem księdzem. Możesz mówić mi panie.
- Dobrze, proszę pana.
- Z czym przyszedłeś?
Chłopakowi zrobiło się sucho w gardle. Nie wiedział jak to powiedzieć. Bał się reakcji ojca. Wystraszonym głosem odważył się wyznać:
-Chcę zostać księdzem – spojrzał na proboszcza, a ten milczał. Jedyną oznaką tego, że słyszał, był wyraz zaskoczenia, który szybko zmienił się w litość.
- I chcesz skończyć jak ja? Na jakimś cholernym zadupiu? Dlaczego mi to mówisz?
- Proszę o błogosławieństwo. I jeśli można rekomendację.
- Dlaczego? Dlaczego chcesz to zrobić?
Chłopak miał gotową odpowiedź. Myślał nad nią krótko. Tak naprawdę to ona pomogła mu się zdecydować.
- Wierzę, że jak Bóg da, trafię do jakiegoś miasta. Jeśli jednak Bóg zechce inaczej, dostosuję się do jego woli.
- Boży głupek! Czy myślisz, że ktoś w tym zapchlonym miasteczku wierzy w Boga? Jak tak, to mylisz się. Jesteś jedyny. Nawet ja przestałem wierzyć w Jego istnienie.
- Tak. Wierzę w Jego istnienie. I póki będzie ktoś taki, Bóg będzie istniał. Będzie istniał nawet, gdy wszyscy o nim zapomną, lecz jego egzystencja nie odbędzie się w ludzkiej świadomości.
- Jak chcesz. Chcesz zniszczyć sobie życie? Zrób to. Ja nie przyłożę do tego ręki. Chcesz błogosławieństwa? Dostaniesz je. Proszę bardzo. Żegnam.
Chłopak wyszedł. Osiągnął to co zamierzał. Teraz zostało tylko powiedzieć matce. Bał się, że źle to przyjmie. Odkąd proboszcz przerwał romans, czyli odkąd on jest na świecie, matka żywi niechęć do księży.


Wiatr zawiał mocniej, zwiastując nadciągającą burzę. Pierwsze krople spadły nieśmiało. Następne wściekle moczyły ziemię, z którą się stykały. Przemoknięty chłopak szedł ulicą szczęśliwy. Teraz wszystko zależało od tego, czy przyjmą go do seminarium. Była to jego szansa. Szansa na lepsze życie. Jeszcze odrobina szczęścia i będzie wolny. Wyjedzie stąd i już nigdy nie wróci. Przynajmniej na stałe.
Wciąż miał w oczach płaczącą matkę. Cieszył się, że go zrozumiała i się zgodziła. Było to dla niego ważne. Zadała tylko jedno pytanie: „A co jeśli się zakochasz?”. Odpowiedział tylko: „Poświęcę miłość dla Boga”.


Samotny anioł leciał wśród chmur. Chciał powrócić do tego miejsca. Dawno tam nie był. Bał się, że już nie istnieje. Ten świat tak szybko się zmienia. Tam, gdzie kiedyś był las, w jednej chwili powstają miasta. Może i cywilizacja doszła także i tam. Do tego jedynego miejsca. Kiedyś były tam wielkie puszcze, zamieszkałe przez tamtejsze ludy. Teraz mogły być tam te wysokie budynki, które tak przeszkadzają w locie. „Ze świata znika piękno.” myślał, „Dla mnie ono umarło dawno temu”.
Zaczęło padać. Woda ściekała ze skrzydeł, ściekała po plecach i z mokrych już włosów. Aniołowi zrobiło się zimniej. Czuł, że żyje. Ból i cierpienie zawsze nam o tym przypominają. Wzleciał wyżej, ponad chmury. Promienie słońca pieściły skórę. Rzadkie powietrze przyjemnie utrudniało oddychanie.



Rozdział I

- Nie rozumiem.
- Chcę zostać księdzem.
- A…
- Nie, chcę zostać księdzem.
- Ale twoje…
- To już postanowione. Porozmawiajmy o czymś innym.
Chłopak, wycierając się ręcznikiem i rozmawiał z Peterem, swoim przyjacielem. Była to ostatnia osoba, którą pragnął powiadomić o swoim wyborze.
- Jesteś tego pewny?
- Znasz odpowiedź.
- Chcę po prostu wiedzieć, czy tego właśnie pragniesz.
- Dobrze mnie znasz. Znamy się od dzieciństwa. Nie mamy przed sobą sekretów.
- Dlatego się pytam. Nigdy bym nie sądził, że taką wybierzesz drogę.
- Można powiedzieć, że to ty mnie zafascynowałeś Biblią, a od tego się zaczęło.
- Nie zwalaj na mnie winy.
- Nie, powinieneś się cieszyć, że pokazałeś mi drogę.
- Jakoś się nie cieszę, ale to twoje życie. Bylebyś o mnie nie zapomniał.



Od rana świeciło słońce. Ciepłe promienie zachęcały do spaceru, jednak ulice były puste. Chłopak samotnie przemierzał miasteczko. Wyszedł poza jego granice i skierował się do pobliskiego lasku. Była to pozostałość po wielkich puszczach, które kiedyś zalegały te tereny. Osadnictwo i cywilizacja zmniejszyły zasięg drzew.
W lesie zrobiło się chłodniej. Suche liście z zeszłej jesieni tworzyły dywan. Ziemia była mokra po wczorajszych deszczach. Chłopak skrzętnie omijał błoto. Przeszedł obok pomnika św. Dawida i skręcił w lewo. Mocne słońce prześwitywało przez korony drzew i padało na dróżkę. Ta skończyła się w pewnym momencie zaroślami. Chłopak bez wahania wszedł w nie i poszedł w tylko sobie znanym kierunku. Wkrótce potem dotarł do polanki, a właściwie łysego wzgórza. Wspiął się na nie i podszedł do ruin stojących po środku. Było to kiedyś bogate opactwo. Henryk VIII kazał jednak zniszczyć je, jak każde inne, czego skutkiem było popadnięcie, niegdyś pięknej budowli, w ruiny.
Zaczął wchodzić po schodach, z których odpadały kamienie. Doszedł do miejsca, gdzie niegdyś były wrota. Potknął się, ale zdołał utrzymać równowagę. Przekroczył próg kaplicy, odwrócił głowę w prawo i…



Anioł dotarł na miejsce poprzedniego dnia. Teraz krzątał się po dawnej kaplicy kościoła. Była to jedna, wielka ruina. Wyglądało to gorzej, niż jak był tu ostatnim razem. Rozglądał się, gdy usłyszał kroki na schodach. Podszedł ostrożnie do miejsca, gdzie kiedyś były drzwi. Stanął blisko muru. Wstrzymał oddech. Bał się. Było za późno na ucieczkę, zresztą, sam nie wiedział dlaczego, nie chciał uciekać. Dotarł do niego zapach ludzkiego ciała, niesiony z wiatrem. Usłyszał, że ten ktoś się potyka. Nie usłyszał upadku. Przycisnął się mocniej do muru. Zobaczył cień, a potem postać. Był to młody chłopak. Stanął i odwrócił głowę. Na jego delikatnej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Stał i patrzył na niego. Anioł miał czas się jemu przyjrzeć. Był młody i ładny. Miał jeszcze trochę z dziewczęcej twarzy, ale wyglądał bardziej na mężczyznę. Krótkie, czarne włosy lśniły w słońcu. Miał na sobie zwykłe, podniszczone jeansy i koszulkę. Nie miał żadnego plecaka, czyli musiał przyjść z osady, którą anioł zauważył niedaleko. Anioł nie wiedział co robić. Był na siebie wściekły. Mógł to przewidzieć. Dlaczego nie odleciał. Musiał teraz przekonać chłopaka, aby nie powiedział o nim nikomu, a potem odlecieć.



…ujrzał anioła. Najprawdziwszego w świecie. Stał tam, przestraszony, w cieniu. Jego białe skrzydła jakby świeciły własnym blaskiem. Spodnie były podarte. Nie miał oprócz tego nic na sobie. Bose stopy, goła klatka piersiowa, długie czarne włosy. Anioł stał i patrzył na niego. On bał się go spłoszyć. Anioł wyglądał na zagubionego. Cofnął się o kilka kroków i przystanął. Sprawiał wrażenie zwierzęcia złapanego w klatkę. Chłopak nagle zdał sobie sprawę, że anioł jest złapany w pułapkę. Bał się, bo nie chciał być odkryty. Nie chciał, aby ktokolwiek o nim wiedział. Dotarło do niego, że to on jego zobaczył pierwszy i może go uratować. Ale przed czym? Nikt tu nie przychodzi. Nikt poza nim samym.



Anioł cofnął się do tyłu, ale zaraz przystanął. Emocje i odruchy brały nad nim górę. Stał chwilę w milczeniu. Spróbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Tak dawno nie mówił. Pierwszy odezwał się chłopak.
- Nie zrobię ci krzywdy. Nie powiem o tobie nikomu.
Anioł przytaknął głową.
- Chcesz, żebym poszedł?
Anioł wzruszył ramionami.
- Dobrze. Musisz jednak wiedzieć, że może przyjść tu ktoś jeszcze. Nie wiem ile osób zna to miejsce.
Anioł ponownie wzruszył ramionami.
- Nie wiem, czy bezpiecznie będzie zostać w tym miejscu. Myślę jednak, że to zależy od twojej woli.
Anioł przytaknął.
- Możesz mi ufać. Nie powiem o tobie nikomu, tak samo jak o tym miejscu.
Anioł milczał, rozejrzał się, i ponownie skupił wzrok na mówiącym.
- Myślę, że lepiej będzie, jak pójdę. – odczekał chwile, a nie doczekawszy się żadnej reakcji, odwrócił się i wyszedł.
Schodząc obejrzał się za siebie. Głowa anioła przez chwile mignęła w dziurze. Las rzucał długi cień. Było tam chłodno. Ściółka szeleściła. Ptaki śpiewały cicho. Przez drzewa przedzierały się promienie słońca. Wiewiórka wbiegła na drzewo. Wszystko było piękne.



Ściemniło się. Księżyc świecił wysoko, czasami zasłaniany chmurkami. Anioł stał przed kaplicą, zwrócony twarzą ku lasowi. Wiedział, że jak nadciągnie jakieś zagrożenie, to właśnie z tamtej strony. Wiatr lekko szumiał, przywołując do życia korony drzew. Anioł usiadł. Zrobiło mu się zimniej. Po plecach przebiegł dreszcz. Było już na tyle późno, że zagrożenie wydawało się mało realne. Czuł się zmęczony i śpiący. Wstał i skierował się do jedynej zachowanej części opactwa. Była to dobudówka, która przetrwała wieki zniszczenia.
Anioł podszedł do kąta pomieszczenia, usiadł i rozglądnął się. Wszędzie zaległ pył i kurz. Ściany były pokruszone, ale nie było w nich jeszcze wyrw. Słomiany dach wciąż trzymał się w miejscu. Spadały z niego krople wczorajszego deszczu, które ugrzęzły między warstwami słomy na suficie.
Anioł czuł się zaszczuty w klatkę. Wiedział, że musi opuścić to miejsce, choć tyle dla niego znaczyło. Samotny, skulił się na podłodze. Było mu zimno i niewygodnie. Krople spadały jedna po drugiej. Światło księżyca wlewało się wejściem. Wokoło panowała ciemność i pustka. Cisza zaległa na ziemi.



Księżyc oświetlał podwórko. Chłopak siedział samotnie na małej huśtawce. Kołysał się lekko. Wiatr owiewał mu twarz. Usłyszał samochód parkujący przed domem. Trzasnęły drzwi pojazdu, potem drzwi domu. Rozległo się wołanie. Chłopak czekał, aż matka wyjrzy przez okno. Kobieta zamiast tego, wyszła na podwórko i podeszła do niego.
- Cześć. Jak minął dzień? – spytała.
- Zwyczajnie – skłamał.
- Zrobić coś tobie?
- Nie.
- Długo będziesz siedział?
- Nie wiem.
- Zamknij drzwi jak będziesz wchodził.
Odwróciła się i weszła do domu. Światło oświetlało ciemne podwórko. Długie plamy jasności kładły się na dawno nie koszonej trawie. Wszystko wydawało się takie nierealne, nie na swoim miejscu. W świecie, gdzie istnieje anioł, zwykłe zajęcia wydają się zbyt błahe. Jego istnienie jest dowodem Czegoś. Według chłopaka jest dowodem istnienia Boga. Matka powiedziałaby, że jest dowodem nieistnienia siły wyższej. A przynajmniej aniołów.
Ten wydawał się taki wystraszony. Zagubiony. Prawdopodobnie ukrywał się całe życie. A to, że nie mówi, może potwierdzić jego strach. A może nie umie mówić? Albo nie zna języka?
Chłopak żałował, że nie będzie mieć okazji dowiedzieć się jak jest naprawdę. Anioł odleci, a on będzie wiódł życie takie, jak dotychczas. Nędzne, nudne, pełne bólu, cierpienia i samotności.
Wszystkie światła w domu były zgaszone. Chmury przysłoniły księżyc. Zrobiło się ciemno i cicho. Wstał i powolnym krokiem doszedł do drzwi. Szarpnął za klamkę, ale były zamknięte. Zwykły odruch matki. Podszedł pod swoje okno, znajdujące się na piętrze. Do niego sięgały gałęzie drzewa. Wspiął się na nie i wszedł do pokoju. Panował w nim bałagan, ale on nie miał zamiaru tego sprzątać. Położył się na łóżku i wpatrzył w sufit. Widniało na nim nocne niebo. Gwiazdy, droga mleczna, księżyc w rogu. Czerń i sen o gołębiu lecącym nad oceanem.



Robiło się coraz jaśniej. Wiał chłodny wiaterek. Słońce jeszcze nie wzeszło. Niebo, przy granicy z ziemią, było różowe. Drzewa lekko szeleściły. Anioł stał w kaplicy i wyczekiwał wschodu słońca. Po jakimś czasie pojawiły się pierwsze promienie. Słońce nieśmiało wysunęło swe wdzięki, rzucając długie cienie na ziemi. Jeden z nich, pochodzący z resztek zachowanej ściany, w połowie przysłaniał anioła. „To jedyne, co zachowało swoje piękno” myślał o wschodzie. „Daje wiarę i nadzieję na lepszy dzień. Na lepsze jutro.”
Nadszedł czas, żeby odlecieć stąd. Czuł jednak, że nie powinien. Że nie może. Bał się, że ktoś się o nim dowie. Wcześniej nie było tej wioski, choć ten czas był odległy w ludzkich latach. Teraz zagrożenie mogło przyjść w każdej chwili z tamtego miejsca.
Anioł zadrżał. Słońce wzniosło się już wysoko, choć wciąż jego wielka tarcza nie świeciła dziennym blaskiem. Niebo wciąż było różowe. Czyste powietrze kuło przy wdychaniu. Było mroźno. Tam w górze z pewnością było zimniej. „Pora się przekonać” pomyślał anioł. Rozłożył skrzydła i spojrzał w górę. Ujrzał białego gołębia, który szybował ku ruinom. Przysiadł lekko na murku i spojrzał na anioła. Jemu wydawało się, że oczy ptaka zdradzają inteligencję ludzką. Nie widział jeszcze niczego takiego u żadnego zwierzęcia. Gołąb sfrunął za murek. Anioł podszedł i spojrzał w dół. Niczego tam nie było. Ani śladu ptaka.
Anioł chwilę stał zdziwiony, ale otrząsnąwszy się, przypomniał sobie, że miał odlecieć. Odszedł kawałek, żeby mieć miejsce na wzbicie się. Uginał kolana, gdy usłyszał ciche warczenie za murkiem. Podszedł i wychylił się. Ujrzał czarnego wilka z zakrwawionym pyskiem. Zwierze spojrzało na niego takim wzrokiem, że anioła przeszedł dreszcz. Po chwili wilk wstał i zniknął za pobliskim rogiem.
Anioł niczego z tego nie rozumiał. Robiło się coraz jaśniej. Czas stąd odlecieć i nie wrócić przez długi czas. Przez długie lata, wieki, milenia. Może już nigdy więcej.




Rozdział II


Po domu rozchodziły się zapachy przygotowywanego śniadania. Telewizor głośno grał. Chłopak leżał w łóżku i słuchał. Słońce świeciło mocno przez okno. Oświetlało plakat, na którym skupiony był jego wzrok. Wstał i rozejrzał się. W pokoju panował przeraźliwy bałagan. Nic nie było na swoim miejscu. W szafie znalazł jakieś ubrania. Przebrał się i zszedł na dół. Matka jadła śniadanie w kuchni, oglądając telewizję. Spojrzała na niego, gdy wchodził.
- Zrobić śniadanie? – spytała.
- Nie. Sam sobie zrobię.
Odwróciła głowę i z powrotem zajęła się swoimi sprawami. Chłopak przyrządzając posiłek myślał o aniele. Gdzie on jest? Co robi? Co zrobi?
W telewizji leciały poranne wiadomości. Chłopak jedząc wpatrywał się niewidzącymi oczami w ekran. Po śniadaniu wyszedł z domu. Chciał się przekonać, że anioł odleciał. Nie miał żadnych nadziei. Żadnych złudzeń. Wiedział, że jego już tam nie zastanie. Wiedział, że anioł jest daleko stąd. Coś jednak kazało mu tam wrócić. Zobaczyć to miejsce. Być może chciał myśleć, że cała ta sytuacja była tylko wytworem wyobraźni. Być może chciał się przekonać, że to, co widział, istnieje. Sam nie wiedział.
Ranek był chłodny. Chłopak szedł przez las w kurtce. Z każdym krokiem nadzieja w jego sercu rosła, a jednocześnie malała. Nie widział powodu, dla którego anioł miałby zostać, a jednocześnie dawno nauczył się wierzyć w cuda.


Szybko znalazł się przy wzgórzu. Wspiął się na nie i pewnym krokiem dotarł na szczyt schodów. Wszedł do kaplicy, ale tam nikogo nie było. Zrobiło mu się zimniej i smutniej. Ogarnęło go nieokreślone przygnębienie i żal, jakby stracił coś bardzo cennego. Wyszedł i skierował się na tyły opactwa. Ujrzał przed sobą dobudówkę. Podszedł do niej ociężałym krokiem. Zajrzał do środka i ujrzał śpiącego w kącie anioła. Leżał na podłodze, skulony i widocznie przemarznięty. Był to przygnębiający widok. Obraz niegodny by istnieć. Jak coś tak szlachetnego z samego zamiaru istnienia mogło tak żyć? Dlaczego świat pozwalał na to, żeby w objawieniu jego istnienia kryło się zagrożenie?


Otworzył nagle oczy. Wyczuł czyjąś obecność. Zobaczył cień na podłodze. Spojrzał w stronę wejścia. Stał tam ten chłopak. Patrzyli na siebie w milczeniu. Anioł wstał powoli. Podszedł do chłopaka.
- To nie fair. Nie powinieneś tak żyć. – powiedział chłopak nie oczekując odpowiedzi. Nie oczekiwał nawet, że anioł zrozumie, co mówi.
- Ale tak żyję. W cieniu. W ukryciu.
- Ty mówisz. – zaskoczenie lekko zmieniło subtelne rysy chłopaka.
- Tak. Jeszcze wczoraj nie pamiętałem, jak wydobywa się głos.
- Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie odleciałeś?
- Nie wiem. Nie mogłem.
Zapadło milczenie. Drzewa szumiały w oddali. Promienie słońca bezskutecznie próbowały przedrzeć się przez grube warstwy chmur. Pomimo przeciągającej się ciszy, żadnemu z nich nie było niezręcznie. Czuli, że brak słów oddaje najlepiej to, co mogliby powiedzieć. Jednak ktoś odważył się przerwać ten stan.
- Dlaczego tu przyszedłeś? – spytał anioł.
- Chciałem przekonać się, czy odlecisz. Może chciałem, żebyś został.
- Dlaczego?
- Bo dla mnie jesteś dowodem na istnienie Boga.
- Jak ktoś jak ja może być dowodem, kiedy sam potrzebuje dowodów?
- Nie wierzysz? Nie wierzysz w Boga?
- Nie. Widziałem zbyt wiele, aby w niego wierzyć.
- Jak długo żyjesz, skoro widziałeś zbyt wiele? Nie. Nie powinienem pytać.
- Nie. Odpowiem. Nie wiem, jak długo żyję. Nie wiem nawet jaki dziś dzień, czas. Nic nie wiem. Wiem tylko, że wciąż żyję. Dzień po dniu. Lata wstecz. Każdy dzień spędzony na tułaczce. I każdy na widzeniu nieszczęścia i cierpienia.
- Na tym świecie jest także dobro. – chłopak nie rozumiał. Dla niego Bóg był niepodważalny. Jego egzystencja pewna. Ktoś taki jak anioł powinien być tego świadomy.
- Nie widzę go. Nawet jeśli jest, to wciąż go za mało.
- Dobra, jest mało. Racja. Ale jest.
- Dla mnie zaistnieje, jak go doświadczę. Jak na razie widziałem samo zło.
- Więc nieszczęsny ty i twoja dusza. Widzieć w życiu same nieszczęścia. Mam nadzieję, że kiedyś zaznasz dobra.
- Jeśli istnieje.
- Kiedyś zobaczysz, że istnieje. Jeszcze nie nadszedł twój czas. Coś jest tobie przeznaczone i choć masz na to wpływ, nie ominiesz tego całkowicie.
Chłopak odwrócił się i ruszył się w stronę lasu. Anioł patrzył za nim. Po głowie chodziły mu jego słowa. Przez umysł jak piorun przeszła myśl, że nie powinien był tu zostawać. Stracił chłopaka z oczu. Odwrócił się i usłyszał mrożące krew w żyłach wycie. Było zbyt blisko, by nie domyśleć się krzyku przerażenia, który został stłumiony przez wiatr.
Anioł wybiegł. Rozłożył skrzydła i , żeby szybciej być na miejscu, poleciał. Adrenalina osiągała swój szczyt. Wylądował, wbiegł do lasu i podążył drogą. Krzyki i wycie zbliżały się. Zauważył ruch za zakrętem. Chłopak siedział na niskiej gałęzi przerażony i bliski omdlenia. Czarny, olbrzymi wilk warczał pod drzewem. Odwrócił nagle łeb i spojrzał swymi czerwonymi ślepiami na niego. Przyglądnął się jeszcze chłopakowi i rzucił się na anioła. Ten cofnął się i przewrócił, gdy ogromne cielsko wilka przewaliło się na niego. Anioł znieruchomiał. Widział tylko wielkie kły zwierzęcia. Słyszał tylko jego ujadanie. Bronił się jedynie ręką, w której poczuł ogromny ból, gdy wilk go ugryzł. Usłyszał krzyk. Nie wiedział od kogo on pochodzi. Krzyk nie ustawał. Zaczęło go boleć gardło i wtedy usłyszał uderzenie i odgłos łamanych kości. Wilk upadł niedaleko i zaraz podniósł się z powrotem. Chłopak z wielką gałęzią podszedł i znów uderzył oszołomione zwierze. Klęcząc bił tak długo, aż nie ucichły piski, aż nie zaczęły boleć ręce. Łzy kapały na martwego wilka.
Chłopak wstał i chwiejnym krokiem podszedł do anioła. Ostatnie co anioł zobaczył i poczuł, to łza odbijająca pierwsze promienie słońca tego dnia.

Chłopak nie wiedział co robić. Był przerażony. Podniósł anioła i przerzucił sobie przez ramie. Choć ten był dla niego za ciężki, chłopak postanowił donieść go do opactwa. Szedł krok za krokiem. Posuwał się powoli do przodu. Wszystkie napięte mięśnie bolały go niemiłosiernie. Doszedł na miejsce, położył anioła i, pomimo zmęczenia, pobiegł do domu. Przystanął w miejscu, gdzie leżał martwy wilk. Sierść była nie czarna, a brązowa. Oczy nie czerwone, a żółte, takie, jakie powinien mieć wilk. Leżał zmasakrowany. Chłopakowi zrobiło się niedobrze. Odwrócił wzrok i ruszył dalej. Nie wytrzymał długo i zwymiotował. Gdy poczuł się już lepiej, poszedł w stronę miasteczka.
Doszedł do domu z lepszym samopoczuciem. Wziął małą torbę i zaczął pakować do niej potrzebne rzeczy. Najpierw wziął dwa koce. Tylko tyle miał w domu. Wziął także apteczkę, trochę leków przeciwbólowych i wodę utlenioną, a z lodówki trochę jedzenia. Do tego spakował latarkę, kilka ciepłych bluz i wybiegł szybko na ulicę. Poszedł do centrum. Tam, w aptece, kupił pełno bandaży. Aptekarka była bardzo zdziwiona, ale on nie zamierzał się tłumaczyć. Szybko wrócił do lasu. Smród wilka było czuć z daleka. Przechodząc obok niego, starał się nie patrzeć w tamtą stronę. Poczuł ulgę w żołądku, kiedy zapach znikł.
Anioł leżał tam, gdzie go zostawił. Wciąż był nieprzytomny. Leżał skulony, jakby broniąc skaleczonej ręki. Gdzieś z dachu chłopak usłyszał gołębia. Podszedł do anioła i przyjrzał się jemu. Oddychał trochę nierówno i miał lekkie drgawki. Chłopak wziął jeden koc i rozłożył go w kącie. Przeniósł tam anioła. Wyjął apteczkę. Wziął delikatnie rękę anioła i wyprostował ją. Odkręcił wodę utlenioną i polał ranę. Anioł poruszył się niespokojnie. Okaleczenie musiało bardzo boleć. Chłopak jeszcze raz polał ranę i zabandażował. Wyjął drugi koc i przykrył anioła. Sam, wyczerpany, rozłożył na ziemi bluzy i położył się. Niebawem zasnął.


Leciał nad oceanem. Robiło się coraz jaśniej. Dotarł do wysepki. Była to góra, na której szczycie był gaj. Wylądował tam. Powietrze było niezwykle czyste. Na niebie nie było żadnej chmurki. W gaju rosło wiele drzew, głównie owocowych. Przez sam środek płynęła przejrzysta rzeczka. W wielu miejscach były małe, drewniane mostki. Nie było to potrzebne, ponieważ rzeczka była płytka i chłodna, a chodzenie w niej było przyjemne. Jej źródłem było jezioro. Na jego dnie rosła wszelka roślinność wodna. Pływały ławice małych rybek. Słońce prażyło, ale było wiele miejsc, gdzie można było się ochłodzić. Na środku gaju rosła piękna, dorodna jabłoń. Owoce tego drzewa błyszczały i kusiły. Na ziemi leżało w połowie zjedzone jabłko. Po gaju biegały małe zwierzątka, jak również i kilka większych. To miejsce wydawało się idealne, a także wydawało się być takie puste. Czegoś tu brakowało. Było to bardzo ważne, ponieważ to miejsce, pomimo tak bujnego życia, sprawiało wrażenie martwego.
Zobaczył białego gołębia. Biło od niego światło i siła. Wylądował na gałęzi jednego z drzew. W oczach widać było błękit oceanu, głębię wszechświata i mądrość starego filozofa.
- Witaj! – przemówił gołąb. Choć było słychać tylko gruchot, rozumiało się słowa.
Cały gaj zamarł. Drzewa nie szumiały. Ptaki nie śpiewały. Zwierzęta nie wydobywały żadnych dźwięków. Nawet rzeczka nie pluskała. Czuł, że odezwanie się byłoby nie na miejscu, ale wiedział, że musi coś powiedzieć.
- Witaj! Kim jesteś? – spytał, choć domyślił się, że powinien wiedzieć.
- Przed Tobą jeszcze długa droga, zanim mnie poznasz. Tak naprawdę, to odkryjesz tylko, że mnie znasz od zawsze. Od ciebie tylko zależy, czy ją pokonasz.
- Jaka to droga? Dokąd prowadzi?
- Do prawdy, albo wiecznego życia w kłamstwie. Pamiętaj. Z każdej drogi można zawrócić, ale z niektórych nie da się dojść do punktu wyjścia.
- Co mam robić?
- Sam zdecyduj. Masz wolną wolę zgodnie z zamiarem istnienia.
- Czyli mogę zrobić wszystko?
- Tak, ale nie wszystko jest dobre. Musisz sam zdecydować, co dobre, a co złe. Postępować według tego i zobaczymy, dokąd dojdziesz. Może na pustynię, może nad ocean.
- Czy mogę utknąć pomiędzy? Czy to mi grozi?
- Nie. Nie ma takiej możliwości. Pomiędzy jest tylko droga i każdy ją kiedyś kończy. Nawet ty.
- Ile to będzie trwało? Jak długo będę szedł?
- Nawet całą wieczność. Na pewno nie będzie krótka. Dla ciebie nawet całą wieczność. Ciesz się, bo nie wszyscy mają tyle czasu. Nawet całą wieczność wśród promieni słońca, skąpany w płomieniach ognia, pływający w chłodnej wodzie, wystawiony na hulający wiatr. Nawet całą wieczność.
Gołąb lekko poderwał się z gałęzi i pofrunął. On odprowadził go wzrokiem i wtedy zauważył miliony takich wysp, a na nich miliardy błyszczących zjaw i tysiące złotych, marmurowych i szafirowych bram. Za najbliższą z nich zobaczył brunatno-zieloną łąkę i marmurowe miasto. Latające anioły i błyszczące zjawy. Robiło się coraz jaśniej, aż światło oślepiało przez chwilę. Potem zapadła ciemność.


Otworzył oczy i zobaczył, że świeci słońce. Było tak jasno, że musiał to być następny dzień. Wstał i podszedł do anioła. Wziął rękę i z radością zauważył, że na bandażu jest niewiele krwi. Odwinął go z nadzieją i krzyknął, gdy zobaczył ranę. Wyglądała gorzej niż poprzedniego dnia. Jątrzyła się. Chłopak nie wiedział co robić. Zabandażował rękę z powrotem i w przerażeniu miotał się po pomieszczeniu. Musi komuś pokazać anioła, jeśli ma go uratować. Miejscowy lekarz nie może być brany pod uwagę. Przyjaźni się z jego ojcem. Lepiej brać bardziej zaufaną osobę, choć mniej doświadczoną. Nie ma wyboru. Musi ją w to wtajemniczyć. Musi uratować anioła. Musi…



Rozdział III


Biegł ile miał sił. Wpadł w pierwszą uliczkę miasteczka. Był już niedaleko. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego myśli skupione były na tym, aby jak najszybciej dobiec do celu i jak najszybciej wrócić. Przebiegając przez ulicę prawie wpadł pod samochód, którego w ogóle nie zauważył. Zatrzymał się. Z samochodu wysiadła jego matka.
- Dokąd się tak śpieszysz? – spytała.
- Muszę coś załatwić.
- Nie zauważyłam kiedy wyszedłeś z domu.
- Nie było cię wtedy.
- To znaczy chyba byłam, ale spałam. Nieważne. Muszę jechać do pracy. – wsiadła do samochodu i odpaliła silnik, gdy chłopak zapukał w okno.
- Słucham? – spytała, gdy opuściła szybę.
- Nie będzie mnie kilka nocy. Będę u kolegi. – wymyślił na poczekaniu. Była to doskonała wymówka, aby nie pojawić się w domu przez dłuższy czas. Przynajmniej nikt nie będzie się martwić.
- Dobrze – odpowiedziała i ruszyła.
Nie czekając aż samochód zniknie, pobiegł dalej. Kilka ulic i był już u celu. Odczekał chwilę, aż jego serce się uspokoi i ruszył do drzwi. Zadzwonił i od razu usłyszał czyjeś kroki. Drzwi otworzył mu Peter. Szybko, bez słowa wpuścił go do domu. Zaprowadził do kuchni i wskazał krzesło. Chłopak usiadł. Powietrze drażniło suche podniebienie. Dopiero teraz poczuł ból w mięśniach. Był on ostry, niepozwalający skupić się na niczym. Oddychał głęboko. Lekko kręciło mu się w głowie. Złapał mocniej krawędzi krzesła i spojrzał na przyjaciela.
- Co się stało? Wyglądasz strasznie – spytał Peter.
- Musisz mi pomóc. Szybko pomóc.
- O co chodzi?
- Ktoś został pogryziony i potrzebuje lekarza.
- Nie rozumiem. Nie dzwoniłeś po karetkę?
- Nikt nie może się o nim dowiedzieć.
- Co ja mogę zrobić?
- Nie wiem. Jesteś ostatnią nadzieją.
- Poczekaj – powiedział Peter nalewając szklankę wody. – Napij się, a ja poszukam potrzebnych rzeczy.
Przyjaciel krzątał się, gdy tymczasem chłopak coraz bardziej denerwował się uciekającym czasem. Słyszał każde tyknięcie kuchennego zegara. Sekundy mijały nieubłaganie. Ból zmęczonych mięśni ustępował, ale on wiedział, że trzeba będzie znów się wysilić. Kropla ze spoconego czoła powoli spływała z jego nosa. Wytarł ją szybko. Wstał i podszedł do zlewu. Odkręcił wodę i opłukał sobie twarz. Usłyszał głosy nadchodzącego kolegi. Zakręcił kran i podszedł do drzwi, w których stał Peter z plecakiem.
- No to gotowy do drogi? – spytał przyjaciel. Chłopak tylko skinął głową. – Mam wszystko, co może okazać się potrzebne. Prowadź, ale nie biegnijmy. Zmęczony na nic się nie przydam.
Szli szybkim krokiem w milczeniu. Chłopak zaczął opowiadać zdarzenie dopiero, kiedy weszli do lasu. Umyślnie pominął pewne faty.
- Co się stało z wilkiem? – spytał Peter, kiedy chłopak powiedział, że uderzył zwierze kłodą. – I co tak śmierdzi?
Chłopak wskazał ręką na martwego wilka. Zdziwiło go, że jeszcze żadne zwierze, nawet muchy, nie tknęło go. Z drugiej strony sam czuł chęć odejścia od niego jak najdalej.
- Chodźmy stąd. Dziwnie się czuję. – Peter zrobił się zielony na twarzy.
Odeszli kawałek i zapach znikł. Obydwoje poczuli ulgę. Oddychali głęboko, lecz nie zwolnili marszu. Niedługo potem droga się skończyła, wyszli na polankę i wspięli się na wzgórze. Peter przyglądał się oniemiały budowli.
- Nie wiedziałem, że tu są jakiekolwiek ruiny.
- Nikt nie wiedział.
- Jeśli to dlatego…
- Nie. Nie zależy mi na tym miejscu. Chodzi o osobę.
Doszli do dobudówki. Słońce świeciło jasno przesłonione niekiedy małymi chmurkami. Każdy by pomyślał, że w tak piękny dzień nie powinno być trosk, ale przeczyło to rzeczywistości. Chłopak wszedł do dobudówki, a za nim podążył Peter. Anioł leżał na prawym boku, skulony, schował ranną rękę. Znów jakby jej bronił. To musiał być jego odruch. „Ileż musiał przecierpieć, sam, zdany tylko na siebie” przemknęło przez myśl chłopca. Odwrócił się i zobaczył Petera stojącego w progu. Ręce puszczone po bokach lekko drżały. Oczy były szeroko otwarte. Twarz wyrażał strach i zaskoczenie, a może szok. Trudno było odgadnąć.
- To… to jest a… anioł. – stwierdzenie to brzmiało dość śmiesznie. Kto by pomyślał, że tak żyje niebiańska istota, bez względu na cel wędrówki po ziemi, lub brak celu.
- Peter! On jest ranny. Otrząśnij się!
- Dobra. – Peter rozglądnął się nerwowo, zdjął plecak.- Pokaż.
W ciszy, ze zmarszczonym czołem, Peter wykonywał różne czynności. Polewał ranę wodą utlenioną. Smarował maściami, delikatnie, żeby nie bolało i jeszcze wiele innych. Chłopak czasem, gdy tamten prosił, pomagał. Jednak jego rola odnosiła się głównie do przyglądania.
- Skończone. Teraz możemy już tylko liczyć na opatrzność Boga i siłę anioła. Musi walczyć. Można gdzieś umyć ręce?
- Tak. Niedaleko jest rzeczka. Zaprowadzę Cię.
Wyszli na pełne słońce. Było już popołudnie. Chłopak skierował się na tyły dobudówki, a Peter podążył za nim. Po paru minutach ciszy doszli do małego, ale rwącego źródełka, które dalej zmieniało się w rzeczkę. Umyli brudne ręce i siedli, by na chwilę odpocząć. Słońce grzało ich karki. Woda szumiała. Gdzieś w oddali słychać było śpiewającego ptaka. Wszystko wydawało się takie idealne, takie harmonijne.
- Dziękuję. Za wszystko.
- Nie ma za co. Miałeś szczęście, że masz kolegę, który idzie na medycynę.
- Tak. Niebywałe szczęście. Ale dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Nie tylko, że pomogłeś uratować anioła, ale…że jesteś moim przyjacielem.
- Nie musisz mi za to dziękować. To zaszczyt być twoim przyjacielem wielmożny panie. – Peter naśladował głos dżentelmena i zrobił prowizoryczny ukłon.
- Nie, ale naprawdę. Nikt tu nie chce mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Tylko ty jeden.
- Bo ja postanowiłem Cię poznać i nie żałuję.
Zapadła lekko krępująca cisza. Siedzieli przy potoku, naprzeciw siebie. Każdy patrzył w inna stronę. Chłopak zanurzył palec w wodzie. Harmonia potoku została zburzona. W pewien sposób odzwierciedlało to jego położenie.
- Przyniósłbyś mi Biblię?
- Dobrze.
- Będziesz tu przychodził codziennie?
- Jasne. Ale co z tobą? Nie możesz zniknąć. – Peter zanurzył palec w wodzie tak jak jego przyjaciel.
- Powiedziałem matce, że będę u ciebie. Wiesz, że nie zadzwoni. Nawet nie wie, kim jesteś, że istniejesz.
- Musisz porozmawiać z matką. Tak nie może być. Zasługujesz na lepszy dom. Nie powinna cię ignorować.
- Wiesz, że moja matka przeżyła konflikt serologiczny, a tym bardziej odrzuciła mnie, kiedy ojciec przerwał romans. Nie winię jej. To się zdarza. Jestem wypadkiem chwilowego zauroczenia. Nie chciano mnie. Już dawno się z tym pogodziłem i dawno przestałem walczyć. Żyję z tym. Spójrz na to z innej strony. Gdybym urodził się gdzie indziej, a przynajmniej w innej rodzinie, byłbym kimś innym, byłbym inny. Moja rodzina, moje przeżycia mnie ukształtowały. Dużo też zawdzięczam tobie. Znamy się od zawsze i miałeś na mnie duży wpływ. Twoja rodzina także.
- Zaczynam rozumieć dlaczego moja mama porównuje nas do braci.
- Szkoda, że ma tylko skojarzenia. Mogłaby mnie zaadoptować.
- Nie opłaca się, bez urazy. Jesteś za stary. Może parę lat wcześniej.
- Jeszcze trochę i będę przykuty do łóżka. Racja. Staruch ze mnie. – chłopak chlapnął wodą na Petera i wstał.
Poszli do dobudówki zobaczyć, co z aniołem. Chwila odprężenia i kilka żartów nie pozwoliło rozładować napięcia. Anioł leżał wciąż skulony. Na czole pojawiły się krople potu. Na szczęście nie miał gorączki. Chłopak usiadł przy jego głowie. Niecałą godzinę później Peter wrócił do domu.


Chłopka stał oparty o framugę drzwi dobudówki. Patrzył w stronę lasu. Podziwiał taniec jego koron. Idealny, powolny, rytmiczny. Wszystkie drzewa tańczyły, żadne nie odstawało. Wiatr grał im muzykę, a one posłusznie wykonywały ruchy. Było w tym coś uspokajającego. Chciało się przyłączyć do tego tańca, ale nie było się w stanie dorównać tym mistrzom. Spośród tancerzy wyłoniła się mała postać. W miarę upływu czasu rosła. Przybrała kształty człowieka, potem widać było, że to mężczyzna. Szedł pewnym krokiem, co świadczyło o znajomości tego miejsca i swego celu. Chłopak rozpoznał w nim Petera.
- Przyniosłem Biblię, jak prosiłeś. Nie rozumiem po co, ale wierzę, że zrobisz z tego dobry użytek. A! I przyniosłem koce. Nie będziesz spał na bluzach.
- Dzięki, że pomyślałeś. - Chłopak wyglądał na zmęczonego.
- Nie ma za co. Co z aniołem?
- W nocy majaczył w nieznanym mi języku, ale tak to nic się nie działo.
- To dobrze. Prześpij się trochę, a ja się nim zajmę.
Chłopak rozłożył koce od Petera i położył się. Usnął bardzo szybko, jego przyjaciel nie zauważył nawet kiedy. Tymczasem Peter zajął się aniołem. Z radością stwierdził, że rana się nie pogorszyła. Oznaczało to, że jest bardzo duża szansa na poprawę. Po wykonaniu wszystkich niezbędnych czynności usiadł pod ścianą i wpatrywał się to w anioła, to w chłopaka. Oczy zaczęły mu się zamykać i zapadł w aksamit czerni.


Chłopak otworzył oczy i zobaczył anioła. Leżał tak spokojnie. Powoli podniósł oczy na Petera, który spał. Podczołgał się do torby przyjaciela i wyjął z niej Biblię. Był to dość nowy egzemplarz, w czarnej, imitującej skórę okładce, z wytłaczanymi, złotymi literami. Chłopak przeczołgał się i usiadł przy głowie anioła. Plecami oparł się o ścianę, nogi podkurczył. Otworzył Biblię na pierwszej stronie. Chwilkę popatrzył na maleńkie, czarne literki. Wziął głęboki oddech i zaczął czytać ściszonym głosem.
- Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię. A ziemia była pustkowiem i chaosem; ciemność była nad otchłanią, a Duch Boży unosił się nad powierzchnią wód. I rzekł Bóg…


Chłopak czytał, nie przerwał nawet, gdy obudził się Peter, który cicho się przysunął i nasłuchiwał. Gdy zaczęło się robić ciemno, Peter wrócił do domu. Chłopak nadal czytał, zapalił tylko latarkę. Tak minęła cała noc. Rano głos jego był lekko zachrypiały. Położył się odpocząć. Przyszedł Peter i zajął się aniołem. Chłopak wstał i zaczął dalej czytać po śniadaniu. I tak mijały dni. Nie było ich wiele, gdy chłopak wstał rano i spojrzał na anioła. Ten siedząc po turecku wpatrywał się w niego. Oczy wyrażały zdziwienie. Chłopka usiadł.
- Dlaczego mi pomogłeś? – spytał anioł.
- Trzeba sobie pomagać. Tak robią chrześcijanie. Pomagamy.
- Co to było to coś, co mi mówiłeś, gdy spałem?
- Czytałem ci Biblię.
- Biblię? Co to jest?
- To życie pierwszych pokoleń ludzi, którzy wierzą w Boga. I życie Jezusa Chrystusa. Wszystko jest podyktowane przez Boga, a spisane przez ludzi.
- Stary testament?
- Stary i nowy.
- Nowy? Nie słyszałem o nim.
- Opowiada życie Jezusa Chrystusa.
- Ah. Tego Nazarejczyka?
- Tak. Jest on dla nas Synem Bożym.
- Czytaj dalej. Chcę wiedzieć wszystko, całą historię.
- Psalmy ominiemy?
- Psalmy?
- Pieśni, coś takiego.
- Tak. Omińmy.
- Dobrze. Zaczynamy już Nowy Testament. Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawidowego, syna Abrahamowego. Abraham był ojcem Izaaka…
Peter wydawał się zaskoczony obudzeniem się anioła, gdy przyszedł. Usiadł jednak i słuchał. Nie przeszkadzał. Chłopka nie przerwał czytania. Spojrzał tylko na chwilę na przyjaciela, uśmiechnął się i wrócił do lektury.
- I wstąpił na górę i wezwał tych, których sam chciał, a oni przyszli do niego. I powołał ich dwunastu, żeby z nim byli i żeby ich wysłać na zwiastowanie ewangelii…


Wieczór zbliżał się bardzo szybko. Słońce już zachodziło. Ostatnie jego promienie muskały korony drzew rzucając długi cień na wzgórze. Wieczorem przerwali czytanie i zjedli kolację. Nie był to posiłek, jaki powinni zjeść zmęczeni i chorzy ludzie, ale był dość sycący. Chłopak i Peter poszli umyć ręce i przynieść słabemu aniołowi wodę w małym pojemniku, który udało im się oszczędzić. Gdy radowali się chłodem wartkiej wody, słońce zachodziło, czerwieniąc całe niebo. Sowy zaczęły swą nocną litanię. Wiatr nosił dźwięki do uszu wiernych słuchaczy.
- Kiedy twoja matka wyjeżdża do Ameryki? – spytał się Peter najwidoczniej mając w umyśle jakiś plan.
- O ile się nie zgubiłem, to jutro z rana.
- Dopilnuję, żeby wyjechała i w nocy przetransportujemy anioła do ciebie do domu. Powinien dobrze się odżywiać i być w bardziej higienicznym miejscu. Powinien mieć lepsze warunki, przynajmniej na razie. Co ty na to?
- Tylko żeby nikt go nie zauważył. Ale jak można nie zauważyć anioła z białymi skrzydłami?
- Coś wymyślimy. Przecież sąsiedzi nie wypatrują całymi godzinami, czy przypadkiem nie próbujesz przemycić anioła do swojego domu.
- Racja. Nie ma co się martwić na zapas.
- O czym mówicie? – spytał nagle anioł, który pojawił się niepostrzeżenie. Nie słychać było żadnego hałasu. Anioł przyszedł do nich bezszelestnie. Widać było, że jest to dla niego duży wysiłek. Kiwał się niebezpiecznie. Chłopak patrzył z lękiem i gotów był w każdej chwili podeprzeć anioła.
- Chcę cię zabrać do swojego domu. Nikogo tam teraz nie ma. Nie powinieneś tu przychodzić. – powiedział z wyrzutem chłopak.
- Chciałem się przejść. Czułem się jak w klatce. Brakowało mi przestrzeni. Nie czuję się na siłach latać, ale chcę poczuć pęd wiatru. Dobrze, że wieje. Kocham wiatr, jego podmuch. I czasem lubię lecieć w deszczu, ale tylko jak jest ciepło. Kocham wolność. Czy w domu będę mógł wyjść czasem na zewnątrz?
- Nie wiem. Będziemy musieli być ostrożni. Nikt nie może nas zobaczyć. Ale myślę, że do ogrodu możesz w nocy wychodzić. Wzdłuż płotu rosną drzewa.
- To dobrze. Zgadzam się, choć nigdy nie byłem w takim miejscu.
- Nigdy? Jak to możliwe? – spytał zdziwiony Peter.
- Mam skrzydła. Nie wyglądam pod tym względem jak normalny człowiek. Nie maiłem okazji przebywać w domu.
- Przepraszam. Powinienem był pomyśleć. To było głupie z mojej strony.
- Wcale nie – powiedział spokojnie anioł. – Jesteś przyzwyczajony do ludzi. Nie mieszkanie nigdy w domu wydaje ci się dziwne.
- Tak, ale też mamy bezdomnych.
- Ale ci bezdomni kiedyś mieli dom. Jakikolwiek, ale mieli.
- Masz rację. Wróćmy już. Nie powinieneś tak długo stać. Jesteś słaby i ledwo się trzymasz. Chodźmy.


Ciemna noc nie objawiła im księżyca. Przesłaniały go grube chmury. Ulice spały w nieskazitelnej ciszy. Jedyne światło pochodziło od latarni. Z domów zionęła senna czerń. Ulicami po cichu szło trzech ludzi. Jeden z nich maił narzucony koc na plecy, a pod nim coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak garb. Ci trzej ludzie wiedzieli jednak, że to są skrzydła anioła, a koc jest narzucony po to, aby nikt nie zauważył prawdy. Wszyscy trochę się bali. Adrenalina buzowała w ich żyłach, jednocześnie ekscytacja, że robią coś innego, niesamowitego, popychała ich do działania. Anioł przyglądał się wszystkiemu. Nie wyglądał na zaskoczonego, ani nie znającego tego wszystkiego. Raczej wyglądał, jakby pierwszy raz widział to z bliska.
Doszli do domu chłopaka bez większych przygód. Kilka razy śmiali się z wcześniejszego przestraszenia się błahymi sprawami, jak szczekający pies, lub przebiegający kot. Dom chłopaka był dwupiętrowy, licząc strych. Cały biały, rzucał blask. Miał niewielki garaż. Biały, drewniany płot był już lekko ubrudzony. Dawno niekoszony trawnik sięgał kostek. Niektóre kwiaty w grządkach zwiędły. Do drzwi prowadziła ścieżka zrobiona z kamieni. Od bramy do garażu był taki sam podjazd. Po cichu podeszli do przejścia, otworzyli drzwi i weszli do środka. Chłopak zapalił światło, a anioł cicho westchnął. Przeszli do salonu. Usadowili go, a sami udali się do kuchni przygotować kolację.
Wrócili z nią i zauważyli anioła obchodzącego cały pokój i przyglądającemu się wszystkiemu z osobna. Kolację wręcz pałaszował. Do herbaty z początku odnosił się z niechęcią, ale szybko mu posmakowała. Po jedzeniu oprowadzili anioła po domu i próbowali odpowiedzieć na wszystkie pytania. Rozjaśniało się już, kiedy Peter spał w sypialni matki, a chłopak pokazał swój pokój aniołowi.
- Tu będziesz spał. Wiem, że jest bałagan, ale jutro posprzątam.
- Nie sprzątaj. Wolę ten bałagan, bo jest naturalny. Porządek jest ładny, ale trochę wymuszony. Lepiej się czuję, jak coś jest naturalnego.
- Jak chcesz. Chwilowo to twój pokój.
Anioł położył się w łóżku, zamknął oczy i bardzo szybko zasnął. Chłopak poszedł do salonu i zaczął sprzątać resztki kolacji. Zmył naczynia. Sprawdził, czy drzwi są zamknięte. Wreszcie, czując, że zrobił wszystko, położył się na kanapie w salonie.
Śnił mu się biały gołąb lecący nad oceanem. Jego skrzydła odbijały promienie słońca. Biel skrzyła się wokół niego. Słońce było ogromne. Jego tarcza była koloru pomarańczy zmieszanej z czerwienią. Było piękne. Gołąb był piękny. Ocean był piękny. Idealnie granatowy. Jego głębia wyrażała się w nasyceniu. Wszystko było piękne, ale w jakiś sposób nieidealne i dobre. W pociągający sposób.




Rozdział IV




Obudził go szum fal. Tak mu się zdawało. Otworzył oczy, ale był w domu. Przypomniał mu się sen i zrozumiał, skąd te fale. Coś zamajaczyło w fotelu. Spojrzał i ujrzał siedzącego anioła.
- Tamten chłopak, Peter, szykuje śniadanie. Poczytasz mi dziś Biblię?
- Jasne. Możemy zacząć jak tylko zjemy.
Anioł uśmiechnął się wesoło, jak dziecko, które dostało lizaka. Chłopak nigdy nie widział u niego takiego uśmiechu. W większości były to tajemnicze uśmieszki zrozumienia podczas czytania Biblii. Peter przyniósł śniadanie, a właściwie wielkie jego ilości. Chłopak zapomniał już ile może zjeść jego przyjaciel. Zawsze dziwiła go jego niezwykła przemiana materii. Peter był niezwykle szczupły. Anioł nie starał się dorównać jemu ilością spożytego jedzenia, ale jadł wiele. Tylko chłopak zjadł mało. Poprzekładał jedzenie z jednej strony talerza na drugą i w końcu przyznał się sam przed sobą, że więcej nie zje. Peter nie przesadził z ilością śniadania. Wręcz odwrotnie. Chłopak musiał dorobić jeszcze jedną porcję. Zastanawiał się tylko, jak zjedzą obiad. Jego mama nie przewidziała dwóch gości. Gdy przedstawił sprawę Peterowi, ten stwierdził, że problem jest już rozwiązany. To jednak nie uspokoiło chłopaka. Zmywali naczynia, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Chłopak niepewnie podszedł i je otworzył. Stał tam ksiądz, jego ojciec.
- Matka kazała mi sprawdzić, czy wróciłeś.
- Wróciłem, jak widać. Jakim sposobem cię przekonała, jeśli oczywiście w ogóle do ciebie poszła?
- Dobrze. Wiem, że wyjechała. Chciałem z tobą porozmawiać. Nie idź na księdza. To… Co tam jest?!? – ojciec zauważył coś w domu. Jakąś dziwną postać.
-Eee… Nic. Przewidziało ci się.
- Nie. Coś tam było. Pozwól mi wejść.
- Nie! – prawie krzyknął chłopak – Nic tam nie ma.
- To tylko ja – odezwał się Peter wychodząc na korytarz.
- Myślałem…Nie ważne. Przewidziało mi się. – powiedział ksiądz, jednak jego oczy błyszczały dziwnie. Nikt tego blasku nie dostrzegł – Idę. Mam sprawy na plebani. Pewnie Margerita się wścieka, że nie powiedziałem, że wychodzę i czeka ze śniadaniem. Dowidzenia.
- Dowidzenia – powiedział cicho chłopak i zamknął drzwi.
- Niewiele brakowało – podsumował Peter.
- Bardzo niewiele. Już myślałem, że to koniec.
- Następnym razem trzeba będzie poprosić anioła, żeby poszedł na górę. Tak będzie bezpieczniej. Muszę iść do domu zameldować się mamie i załatwić obiad. Będę po południu.
- Dobrze. Nie śpiesz się. Powodzenia.
- To ja wam życzę powodzenia. Przyda się.
Peter wyszedł. Chłopak wszedł do salonu i zobaczył zmartwionego anioła.
- Przepraszam – powiedział skruszony.
- Nie musisz.
- Zapomniałem, że tam są drzwi.
- Cieszmy się, że to się dobrze skończyło…
- Dzięki Peterowi.
- Tak.
Anioł wstał. Spuścił głowę. Chłopak podszedł do niego. Nie wiedział co powiedzieć. Milczenie się dłużyło. Chłopaka olśniło. Anioł był zwykłym nastolatkiem za skrzydłami, który przeżył trochę więcej niż przeciętny człowiek. Nie miał rodziny. Nie miał domu. Był sam i zostanie sam. Nawet jeśli będzie przy nim na zawsze, chłopak kiedyś umrze. Anioł zostanie sam. Zawsze będzie sam. I sam nauczył się świata, jak przetrwać. Języków wszystkich narodów, bo chłopak zdążył się już zorientować, że anioł zna ich nie mało. I tego wszystkiego dokonał sam, bez pomocy. Teraz jej potrzebuje. Zawsze jej potrzebował. „Nie opuszczę go”, pomyślał chłopak.
- Choć. Poczytamy Biblię.
Na twarzy anioła zagościł dziecięcy uśmiech. Poszli do pokoju chłopaka. Anioł usiadł u wezgłowia, a chłopak u nóg łóżka.
- I zstąpił do Kafarnaum, miasta galilejskiego. I nauczał ich w sabaty. I zdumiewali się nad nauką jego, ponieważ przemawiał z mocą. A w Synagodze był człowiek opętany przez ducha nieczystego, który zawołał głośno. Ach, cóż mamy z tobą Jezusie Nazareński. Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kim Ty jesteś. Święty Boży. A Jezus zgromił go, mówiąc: Zamilknij i wyjdź z niego! A demon rzucił go na środek i wyszedł z niego, nie wyrządziwszy mu żadnej szkody.


Czytali bez przerw. Południe zbliżało się szybkimi krokami. Postanowili ominąć listy. Szybko doszli do Objawienia św. Jana. Podczas czytania anioł miał minę przerażenia, ale jednocześnie znajomości tego.
- Mówi ten, który świadczy o tym: Tak, przyjdę wkrótce. Amen, przyjdź panie Jezu! Łaska Pana Jezusa niech będzie z wszystkimi. Amen.
Nastała pełna czci cisza. Słychać było tylko dwa oddechy, każdy w swoim tempie. Było już po południe i słońce mocno świeciło. Wpadało wesoło przez okno i rzucało światło na dywan, oświetlając cały pokój.
- Myślałeś o przyszłości? – spytał anioł.
- Tak. Chcę być księdzem.
- Ale mówisz to bez przekonania.
- Ty jeden zauważyłeś.
- To co chcesz robić? Tak naprawdę?
- Może to śmieszne, ale chciałbym być muzykiem. Artystą. Grać w jakimś zespole, występować. Grać na gitarze.
- Na tym instrumencie? – anioł wskazał palcem gitarę.
- Tak.
- To dla czego chcesz być księdzem, a nie muzykiem?
- Jak będę chciał być księdzem, to uzyskam poparcie finansowe. Może. Nikt mi nie pomoże w byciu artystą.
- Nie ważne jest, czy ktoś ci pomoże. Możesz sobie dać radę sam. Ja przeżyłem, choć byłem nikim. Ty także możesz przeżyć, a wierzę, że będziesz kimś.
- Nie chcę być sławny. Chcę po prostu uprawiać muzykę. Ale zobaczymy, co Jezus pomoże.
- Znałem Jezusa Nazarejczyka – stwierdził anioł.
- Znałeś? – to jedyne słowo wydobyło się z zaskoczonego chłopaka.
- To znaczy… Widziałem go wiele razy. Słuchałem jego nauk. Widziałem część jego życia. Widziałem też jak umiera. Przez chwilę wierzyłem. Chciałem mu pomóc. Czułem jednak, że tak ma być. Że dopełnia się jakaś przepowiedziana przyszłość, stająca się teraźniejszością. I widziałem jego zmartwychwstałego. Widziałem jak Tomasz pada przed nim, nawet nie sprawdzając ran. Widziałem, jak niektórzy z apostołów piszą poszczególne fragmenty Nowego Testamentu, choć wtedy nie wiedziałem co to jest. Teraz wiem. Słuchałem apostołów i traciłem wiarę. Nie zapomnę chwili, kiedy Chrystus spojrzał mi w oczy, choć był daleko. Poczułem wtedy, że jest blisko mnie. Poczułem ogromną dobroć, sprawiedliwość i coś, co go odróżniało od człowieka. Boskość. Dziwnie znajome uczucie. Nigdy tego nie zapomnę.
Nastała cisza. Przerwał ją dzwonek u drzwi. Chłopak nakazał aniołowi zostać, a sam zszedł na dół. Otworzył drzwi. To był Peter. Wyglądał na zmartwionego. Przywitał się, przeszedł do kuchni i zostawił siatkę z obiadek, który nigdy nie został zjedzony.
- Chodźmy na podwórko – poprosił Peter. – Musimy porozmawiać. – wyszli za dom. – Znalazłem coś o aniele.
- Gdzie? Co? – dopytywał się chłopak.
- W Internecie. Jedna z przepowiedni Sybilli. Mówiła o aniele, który przeżył już całe tysiąclecia i przeżyje jeszcze wiele. Widzi najstraszniejsze wydarzenia ludzkości. Najkrwawsze wojny. I nie pomaga. Nikomu.
- Może miał ważne powody. Może czuł, że nie powinien ingerować. On jest niezwykły. Widział Chrystusa. Widział go.
- I nie pomógł.
- Bo wiedział, że nie powinien pomagać. Że tak ma być.
- Ale… - Peter nie powiedział nic więcej.
Z domu dobiegł krzyk anioła. Chłopak rzucił się ku drzwiom, wpadł do środka i zobaczył jak gromada na czarno ubranych ludzi wyciąga na ulicę szamocącego się anioła. Chłopak rzucił się ku nim, ale jeden z nich go odepchnął. Byli już na podwórku. Chłopak podniósł się i wybiegł za nimi. Kątem oka zobaczył swego ojca uśmiechającego się z zadowoleniem. Ktoś wydawał rozkazy. Anioł odepchnął wszystkich. Czas się zatrzymał. Anioł poderwał się do lotu. Wyleciał już ponad dach domu, gdy ktoś do niego strzelił. Chłopak krzyknął. Anioł zachwiał się lekko, ale nie poddał się i poleciał dalej. Chłopak tchnięty przeczuciem szybko pobiegł w stronę opactwa. Nikt go nie zauważył. Wszyscy stali osłupieli. Na ziemi leżały kałuże krwi. Jedynie ksiądz zwrócił uwagę na syna. Ruszył za nim.


Z drzew poderwały się wszystkie ptaki. Rozsiały się po całym niebie. Nie było widać wśród nich anioła, ale także nie przeszkadzały mu w locie. Anioł czuł się coraz bardziej zmęczony. Przestrzelone skrzydło dawało z siebie wszystko. Część jego nadal chciała lecieć, ale inna część byłą już gdzie indziej. Gdzieś, gdzie ciepły głos przemawia do niego. „Witaj u kresu swej podróży.” Krzyk ptaków owładnął całe niebo. „Jakiej podróży?” Ptaki zataczały kręgi w powietrzu. „Podróży po ziemi i ziemskim czasie.” Jeszcze trochę i będzie na miejscu. „Dlaczego zostałem zesłany? Czy to kara?” Ptaki ustępowały przed nim, a za nim zamykały jego drogę. „Nie. Zostałeś zesłany z własnej woli.” Zachwiał się lekko. „Skoro zostałem zesłany z własnej woli, to w jakim celu?” odezwał się głos w jego głowie. Umysł mówił „dolecieć”. Czuł, że jego ciało więzi coś, co chce się wydostać. „Jeszcze nie czas. Jeszcze nie wykonałeś powierzonego zadania.” Rozbłysło światło odbijające miliony kolorów, jednak pojawiło się ono tylko w jego umyśle. „Więc nie jestem potępiony?” Widział już ruiny. Zaczął obniżać lot. „Nie. Jesteś wybrany.” Wylądował ciężko w kaplicy. Upadł na kolana. Nie czuł upływu czasu. Klęczał, wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w podłogę. Widział na niej piasek, skrzący się tysiącami kolorów, emanujący własnym światłem. Słyszał ptaki śpiewające smutną pieśń. Spojrzał powoli na prawe skrzydło. Niewielka dziura zaznaczona była krwią. Z niej spływały strużki czerwonego płynu. Usłyszał czyjeś kroki na schodach. Ujrzał chłopaka przerażonego całą sytuacją. Upadł. Nie miał sił. Przewrócił się na plecy, a głowę oparł na swoich chłopaka, który podbiegł do niego.
- Witaj! – powiedział spokojnym głosem anioł.
- Witaj! – odpowiedział roztrzęsionym głosem chłopak.
- Czy już wiesz jak chciałbyś żyć?
- Tak.
- Ja miałem całe wieki i je zmarnowałem. Ty nie masz nawet jednego, ale wiem, że będziesz żyć tak, jak ci serce podpowiada.
- Będę. – łza popłynęła po policzku chłopaka.
- Wybrałem taką śmierć. Mogłem być uwięziony w klatce i uschnąć jak róża, albo to. Przy przyjacielu. Miałem nadzieję, że tu przyjdziesz.
- I przyszedłem.
- Jesteś jedyną bliską mi osobą i pierwszą, która pokazał mi dobro.
- Czy wierzysz?
- Tak. Wierzę.
Ptaki ucichły. Zarobiło się przeraźliwie jasno. Nic nie było widać oprócz trzech postaci. Anioł spojrzał na chłopaka. Spojrzał mu głęboko w oczy i zamknął swoje. Wydał ciche tchnienie. Jego ciało powoli zamieniało się w proch, który unosił się do góry w kierunku jasnej plamy. W ramionach chłopaka nie pozostało nic. Światło znikło. Łzy leciały jedna po drugiej. Chłopak wstał, odwrócił się i ujrzał swego ojca klęczącego i patrzącego w niebo ze złożonymi rękami. Chłopak ruszył w stronę lasu i gdy mijał księdza, usłyszał jego litanię: „Wierzę Panie. Ja wierzę. Wierzę…” Chłopak szedł przed siebie. Szedł do domu. Mijał martwego wilka, gdy usłyszał ciche warczenie. Spojrzał w tamtą stronę. Kości zwierzęcia zaczęły się zrastać. Po chwili wilk wstał i poszedł w głąb lasu.


- Wykonałeś swe zadanie. Choć archaniele. Zajmij należne ci miejsce. Wiem, że życie ziemskie jest niezwykle kuszące, ale twoja śmierć to dopiero początek. Stań pomiędzy archaniołami. Raduj się, bo ocaliłeś niejedno istnienie, choć w zamiarze było zbawienie jednej duszy. – spojrzał na siebie. Stał nagi, ale ta nagość nie krępowała go. Wszyscy byli nadzy. Wiedział, że to jest normalne. Przypomnienie nieśmiało zastukało do drzwi, a on je uchylił. Pamiętał wszystko, co było przed ludzką egzystencją. Tysiąclecia spędzone w niebie i ten dzień, kiedy na ochotnika zgodził się pomóc i zejść na ziemię. Nie znając dokładnego celu i żadnych szczegółów. Bóg pomimo jego , jakby ludzie powiedzieli, stanowiska, przyjął jego propozycję. I tak zesłał go na ziemię, by nawrócić jedną duszę. Jednak z jakiegoś powodu anioł znalazł się tysiące lat wcześniej, bez wcześniejszych wspomnień, pośród pogan, którzy niekiedy byli lepsi niż, wierzący w pokój i przebaczenie, chrześcijanie, którzy wtedy jeszcze nie istnieli. I tak, nie wiedzący nic o sobie anioł, szedł, a raczej włóczył się przez wieki i nawet nie znał celu swej tułaczki. Tak naprawdę nie znał jej do końca swej wędrówki. Wszystko potoczyło się samo. I wszyscy się mylili. To nie on komuś pomógł. To chłopak pomógł jemu. Bez niego nigdy by nie uwierzył. Anioł wiedział jedno. Na świecie było dobro i jeśli byłaby potrzeba, poszedłby jeszcze raz na ziemię. Jeśli człowiek był w stanie poświęcić wszystko dla nieznajomej istoty, to dlaczego archanioł niemiałby poświęcić tak krótkiego dla niego czasu i niczego poza tym?
Anioł wyprostował się i spojrzał z uśmiechem na Boga. Ten patrzył na niego z lekko uniesionymi kącikami ust. Jego oczy wyrażały zrozumienie.


Chłopak z gitarą szedł poboczem pustej drogi. Rozmyślał o aniele i jego śmierci. Już dawno doszedł do wniosku, że nie była bezsensowna. Jego ojciec, ksiądz, uwierzył w Boga. Choć miał szansę, został w miasteczku, by szerzyć wiarę. I on sam mocniej uwierzył. Nie była już to wiara „Bo tak trzeba”, ale „Bo Bóg istnieje”. Spotkanie z aniołem na zawsze go odmieniło. On dodał mu odwagi i otworzył oczy. Jemu chłopak zawdzięcza tak wiele. Teraz gotów jest zaryzykować i spełnić swe marzenia. Poczuł siły, by naprawdę wyrwać się z domu i nie martwić się, co na to powiedzą jego rodzice.
Szedł poboczem. Zawiał wiatr. „ Lubię wiatr.” Pomyślał „On kochał wiatr.” Spojrzał w niebo. „On gdzieś tam jest. Wiem, że nie był upadły. Wiem, że był wybrany.” Uśmiechnął się. Spadły pierwsze krople ciepłego deszczu. „I kochał deszcz.” Usłyszał nadjeżdżający samochód. Nie chciał łapać stopa. Chciał iść w deszczu. Móc się nim rozkoszować. Polubił go. Samochód zatrzymał się i otworzyły się drzwi.
- Wsiadaj! – powiedział znajomy głos. – Też lubię deszcz, ale skoro masz okazję, to wsiadaj.
- Nie miałeś być gdzie indziej? – spytał chłopak, schylając się, by zajrzeć do środka samochodu.
- Powiedzmy, że rozmyśliłem się. Obrałem inne plany.
- Czyli?
- Dalej od domu. Rodzice sobie poradzą, a my jesteśmy sobie potrzebni. Jesteśmy przyjaciółmi i musimy sobie pomóc osiągnąć marzenia. A ty dokąd zmierzasz?
- Gdzieś, gdzie będę mógł grać muzykę. Rzeczywiście. Musimy sobie pomóc. Jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy znali anioła i musimy pamięć tę podtrzymać. Choćby między sobą.
- To wsiadasz?
- Jasne. Ruszajmy w drogę. Przeżyjemy to życie tak, jak chcemy. Czyli jak najbardziej zwariowanie.


Dith Luan


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:49, 15 Lip 2008    Temat postu:

Przeczytałam!
Prolog:
W pierwszym akapicie, jak mi się wydaje, powinny być nieco dłuższe zdania. Takie krótkie, pojedyncze, sprawiają, że trochę się urywa ciąg myśli. Poza tym nie jestem całkiem pewna, co do tego proboszcza w Anglii, chociaż w sumie może i akurat jest to katolickie miasteczko, kto wie?
Nitocris napisał:
Może dlatego nie odzywał się do chłopca, który wciąż miał w pamięci ich ostatnią kłótnię.
- Tato… - zaczął.
- Nie mów tak do mnie – zagrzmiał, lecz chwilę potem dodał łagodnym głosem. – Jestem księdzem. Możesz mówić mi panie.

Nie bardzo wiadomo kto co mówi. Wygląda na to, że to ksiądz do chłopaka mówi per "tato". Myślę, że dobrze byłoby tu pokombinować trochę.
Rozdział i:
Nitocris napisał:
„Ze świata znika piękno.” myślał, „Dla mnie ono umarło dawno temu”.

Trochę mnie razi ta kropka w pierwszym cudzysłowie. Może lepiej będzie zapisać to podobnie do dialogu, i wyrzucić tamtą wielką literę w dłowie "Dla"
Dialog między przyjaciółmi wydaje mi się nieco sztuczny, mam wrażenie, że faceci tak ze sob nie rozmawiają. Może to takie moje zboczenie, ale uparcie przy dialogu z Peterem nasuwa mi się myśl o gejach.
To chyba jednak zboczenie.
Nitocris napisał:
czego skutkiem było popadnięcie, niegdyś pięknej budowli, w ruiny.

Te przecinki trochę mi nie pasują. Nie wiem, pewnie są złośliwe.
Nitocris napisał:
Schodząc obejrzał się za siebie. Głowa anioła przez chwile mignęła w dziurze. Las rzucał długi cień. Było tam chłodno. Ściółka szeleściła. Ptaki śpiewały cicho. Przez drzewa przedzierały się promienie słońca. Wiewiórka wbiegła na drzewo. Wszystko było piękne.

Znów zdania pojedyncze, mają one pewien urok, ale nie wiem, czy nie lepiej byłoby je połączyć w chociaż dwa złożone. Tak mi się wydaje, że lepiej się nadają do opisów.
Nitocris napisał:
Czyste powietrze kuło przy wdychaniu.

kuło? Żelazo kuło póki gorące. A może kłuło?
Rozdział II:
Nitocris napisał:
gdy ogromne cielsko wilka przewaliło się na niego. Anioł znieruchomiał. Widział tylko wielkie kły zwierzęcia. Słyszał tylko jego ujadanie

Zatem musiał to być pies, nie wilk. Wilki nie ujadają, nie szczekają.
Szkoda, że wilk jest tu zły, jest bestią.Utrwalony stereotyp wilka-potwora jest ciągle jeszcze zbyt powszechny i przez to głosy o ochronę ostatnich niedobitków tych pięknych zwietrząt nikną w nawoływaniu pasterzy, by całkiem wilki wytępić, mimo iż to pasterze powinni dbać o swoje owce, a nie mordować wilki, tylko dlatego, że korzystają z ludzkiego lenistwa. I nikogo nie obchodzą wilki, te piękne zwierzęta, i nadal widzą w nich tylko bestie.
Koniec wywodu. To nie mógł być chociażby niedźwiedź? Zdziczały pies? Sądzę, że pies, jako zwierzę oswojone przez człowieka, byłby bardziej potworny, rzucając się na człowieka.
Nitocris napisał:
Smród wilka było czuć z daleka.

wilki same z siebie raczej nie śmierdzą, a chyba minęło za mało czasu, by mógł się zacząć poważnie rozkładać.
Nitocris napisał:
Anioł leżał tam, gdzie go zostawił. Wciąż był nieprzytomny. Leżał skulony, jakby broniąc skaleczonej ręki. Gdzieś z dachu chłopak usłyszał gołębia. Podszedł do anioła i przyjrzał się jemu. Oddychał trochę nierówno i miał lekkie drgawki. Chłopak wziął jeden koc i rozłożył go w kącie. Przeniósł tam anioła. Wyjął apteczkę. Wziął delikatnie rękę anioła i wyprostował ją. Odkręcił wodę utlenioną i polał ranę. Anioł poruszył się niespokojnie. Okaleczenie musiało bardzo boleć. Chłopak jeszcze raz polał ranę i zabandażował. Wyjął drugi koc i przykrył anioła. Sam, wyczerpany, rozłożył na ziemi bluzy i położył się. Niebawem zasnął

Coś dużo tego słowa "anioł". Można byłoby je nieco ograniczyć, gdyby zdania połaczyć w złożone. Wtedy brzmiałoby to chyba nieco lepiej i nie byłoby zbędnego powtarzania.
Nitocris napisał:
- Witaj! – przemówił gołąb. Choć było słychać tylko gruchot, rozumiało się słowa.

Gruchot? W sensie stary, kiepski samochód? Niby może być, ale mnie to trochę kłuje w oczy. Może "gruchanie" byłoby jednak lepsze?
Rozdział III:
Nitocris napisał:
Chłopak zaczął opowiadać zdarzenie dopiero, kiedy weszli do lasu. Umyślnie pominął pewne faty.

A co to są faty?
Nitocris napisał:
Polewał ranę wodą utlenioną. Smarował maściami, delikatnie, żeby nie bolało i jeszcze wiele innych.

Polewanie rany wodą utlenioną na pewno wcale nie boli. Nie wiem, nam na przysposobieniu obronnym mówiono, że dezynfekuje się tylko skórę wokół rany, bo samej rany nie, jeśli jest duża. Chociaż może to skrót myślowy.
Nitocris napisał:
- Bo ja postanowiłem Cię poznać i nie żałuję.
W dialogach nie pisze się "ty" i pochodnych z wielkiej litery. Przecież w głosie tego i tak nie słychać.
Nitocris napisał:
Chłopka nie przerwał czytania.

Ha! Zmiana płci! :3
Nitocris napisał:
Chłopak i Peter poszli umyć ręce

Wniosek? Peter jest dziewczynką! Nie lepiej byłoby Chłopcy poszli umyć ręce?
Nitocris napisał:
Ci trzej ludzie wiedzieli jednak, że to są skrzydła anioła, a koc jest narzucony po to, aby nikt nie zauważył prawdy.

Gdyż rzeczona prawda biegła zaraz za nimi, zarzucając swymi pięknymi włosami i machając kudłatym ogonkiem.
Nie lepiej byłoby aby nikt nie dowiedział się prawdy
Rozdział IV:
Nitocris napisał:
- Dowidzenia – powiedział cicho chłopak i zamknął drzwi.

Do widzenia
Nitocris napisał:
- Wykonałeś swe zadanie. Choć archaniele.

Chodź
Nitocris napisał:
to dlaczego archanioł niemiałby

nie miałby

Nitocris napisał:
- Jasne. Ruszajmy w drogę. Przeżyjemy to życie tak, jak chcemy. Czyli jak najbardziej zwariowanie.

To mi się bardzo, ale to bardzo spodobało, utrafiło w hienie serduszko prosto i celnie.
Szczerze mówiąc jednak, w całym opowiadaniu używasz krótkich zdań w celu opisywania, a to chyba nie jest najlepszy pomysł. Urywa ciąg myślowy, wprowadza pewien chaos. Nie wiem, może to taka stylizacja, bo z cytowanej w opowiadaniu Biblii wnioskuję, że tam też takowe krótkie zdania występują. Byłabym jednak za tym, żeby upłynnić opisy, bo one mi psuły całą radość czytania. Dialogi są też trochę nienaturalne, a niektóre wydarzenia wymuszone. To mi się kojarzy z "Alchemikiem" Coelho, którego to Coelho nie darzę zbytnim szacunkiem (mimo iż akurat "Alchemik" ma dla mnie swoją magię). Sądzę, że powinno być nieco bardziej realnie przedstawione, staranniej, a puenta czy też przesłanie na końcu powinno być nieco mniej rzucające się w oczy, łagodniejsze. Podoba mi się wprawdzie ten taki trochę przypowieściowy, a może bajkowy klimat, ale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. W wypadku "Alchemika" są nieco inne realia, w zasadzie można to wsadzić w każde czasy, a tutaj wyraźnie widać samochody i inne takie. Tutaj bardziej odpowiadałby mi większy realizm, zwłaszcza w dialogach. Byłabym bardzo za przejrzeniem tego jeszcze kiedyś pod kątem lepszego doboru słów, bo cazsami jakieś słowo trochę zgrzyta, chociaż nie wypisywałam tego, bo to może być po prostu moja awersja do pewnych słów. Zdarza mi się, że jakieś słowo znam, ale nigdy go nie używam, bo go nie znoszę. Jest ich nawet sporo.
Generalnie jednak nawet mi się podobało, mimo iż wszystko co ma związek z religią chrześcijańską mnie odrzuca. Żeby napisać coś dobrze i zawrzeć w tym postać Boga trzeba naprawdę się postarać, bo inaczej może wyjść coś w deseń "Memnocha Diabła" Anny Rice (bogowie, co za grafomania i tandeta i w ogóle spalić na stosie tę książczynę).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hien dnia Wto 15:51, 15 Lip 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin