Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Ulica Podzamcze 1 [M]


 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:47, 27 Lut 2011    Temat postu: Ulica Podzamcze 1 [M]

Nie wiedzieliśmy, czy publikować jako niezakończony ciąg miniatur, czy jako osobną miniaturę. Ze względu na to, że nie wiemy, kiedy będziemy znów o Dymitrze pisać, na razie widnieje jako miniatura.
Opowiadanko to nie miało zawierać jakichś niesamowitych walorów artystycznych, fabularnych, ani nic takiego. Jest formą wypisania się, bo hien miał taką ochotę, więc i jakość tego nie jest najwyższa na świecie.
Ma być zabawne, absurdalne i bezsensowne, jak reszta historyjek o Dymitrze. Akurat ta jest prozatorskim zapisem hieniego snu, doprawionego na potrzeby literackie Dymitrem (niewiele - poza wyglądem - mającym wspólnego z tym znanym ze Szkoły wyprzedzania. Przyjmijmy, że to zupełnie inna postać).
__________________________________________


Dymitr i Ósmy Dzień Tygodnia
Opowieść I: Ulica Podzamcze 1


Dymitr z całą pewnością nie należał do istot zwyczajnych. Dość powiedzieć, że wszystkie okoliczne samice gatunku ludzkiego miały o jego urodzie podejrzanie pozytywne zdanie, a ich zachwytu nie rozpraszała nawet wyjątkowo lodowata i absolutnie aspołeczna osobowość delikwenta. Niezależnie od gustu był Dymitr zjawiskiem, szczególnie rozchwytywanym przez amatorki kasztanowych włosów oraz smukłej, ale dzięki mięśniom nie tak znów chudej sylwetki - nie tylko w amatorkach takich cech budził (zwykle samcze, ale w tym wypadku udzielające się samicom) łowieckie instynkty.
Nie mógł oczywiście mieć swojej urodzie za złe, iż dzięki niej załatwiał niemal wszystko i zawsze z zawrotną prędkością, jakby urzędniczki, sklepikarki i tym podobne chciały pobić rekord świata - nawet nie musiał się przy tym uśmiechać obłudnie.
Inną kwestią było, iż dotąd rozentuzjazmowane samice dawały mu spokój po pierwszej rozmowie o uczuciach - jako światły racjonalista wierzący święcie w moc nauki, o zakochaniu wiedział tyle, że jest to stan uzależnienia od dopaminy i fenyloetyloaminy. Wszelkie próby uromantyczniania Dymitra były mniej więcej tak atrakcyjne, jak przytulanie zestawu probówek wyjętych z lodówki.
Mimo to można powiedzieć szczerze - Dymitr łatwego życia nie miał. Nawet nie z powodu rozochoconych samic, lecz czegoś zupełnie innego.
Biednemu, racjonalnemu i do krzty przesyconemu współczesną formą religii, jaką jest ślepa wiara w naukę, przydarzyło się nieszczęście: wypadł przez wyrwę w rzeczywistości i tylko dzięki swojemu nieprzeciętnemu intelektowi, równie nieprzeciętnej zdolności dedukcji oraz nieprzejednanej logice udało mu się wydostać.
Nie całkiem jednak. A może i całkiem, ino obcy byt z czeluści nierzeczywistości uczepił się nieszczęśnika i od dłuższego czasu nie puszczał. Rzeczonym bytem (lub skutkiem wyprawy do innego wymiaru, która mogła naruszyć strukturę realności wokół Dymitra, zależy którą hipotezę istoty rzeczonej anomalii przyjąć) był ósmy dzień tygodnia.
Od tego czasu Dymitr nauczył się kochać poniedziałki i nie znosić weekendów, niepewnych i pełnych obaw, gdyż nigdy nie było wiadomo, czy ósmy dzień tygodnia zechce się zjawić między niedzielą a poniedziałkiem, czy też odłoży to na przyszły tydzień.
Pewnego słonecznego dnia Dymitr obudził się zaniepokojony - zasnął w niedzielę i teraz wypatrywał wokół siebie jakichkolwiek przejawów anormalności. Na szczęście jednak wszystko wyglądało na zwyczajny, błogi poniedziałek. Odetchnął z ulgą i wstał, sięgając po list z uniwersytetu, śpiący w najlepsze na stoliku przy łóżku. Dostawszy go w piątek, czytał go raz po raz, by rozwiać nieco obawy przed tym, co mogło nastąpić po niedzieli. Tym razem nic się nie działo i czekał go pierwszy dzień zajęć. Ciekaw był swojego wydziału i kierunku, jak i samego studiowania, chociaż słyszał już negatywne opinie o sesji. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał oglądać jakichś wyjątkowo obrzydliwych współstudiujących. Albo że przynajmniej nie będą z nim w grupie.
Właśnie. Miał pół godziny, by się wyszykować i wyjść, a lubił być zadbany, czysty niemalże do granic sterylności. Inny facet po prostu zarzuciłby na ramiona koszulę i sięgnął po pierwsze lepsze spodnie, ale dla Dymitra estetyka miała kolosalne znaczenie, nie zamierzał wychodzić na ulicę bez odpowiednich rytuałów higienicznych.
Ograniczając rzeczone rytuały do niezbędnego minimum, sprężył się, by wyjść na czas. Zdążył już pobieżnie obejrzeć miasto, więc szedł szybko w stronę kampusu i swojego wydziału, nie rozglądając się zanadto. Mimo to zauważył, że ulice są nieco… wyludnione. Nie znał wprawdzie cykli życia miasta, ale wydało mu się to odrobinę niepokojące.
Podszedł czujnie do bramy uniwersytetu - o dziwo, była zamknięta, a na dużej, nieco zardzewiałej kłódce wisiała kartka w foliowej koszulce, wielkimi literami głosząca iż:
    W dniu dzisiejszym w wyniku awarii zajęcia przeniesiono do budynku przy ul. Podzamcze 1 z godzinnym opóźnieniem.

Pod tym widniała pieczątka uniwersytetu, więc z pewnością nie był to żaden głupi żart. Dymitr westchnął ciężko, ale z pewną ulgą - więc to pewnie powód tej pustki pod uniwersytetem. Szkoda jedynie, że nie wpadł na to, by sprawdzić na mapie cokolwiek więcej poza drogą na uczelnię. Na przystankach jednak często spotkać można plany miasta - i na pobliskim chyba takowy widział.
Po przestudiowaniu mapy i rozkładu, Dymitr doszedł do wniosku, że wystarczy poczekać pięć minut i powinien zjawić się autobus, dowożący prosto na starówkę.
Wsiadając obiecał sobie, że zaraz po zajęciach zabierze się za zgłębianie tajemnic miasta, by przynajmniej ogólnie wiedzieć, gdzie co jest. Nie zawsze przecież będzie miał właściwy przystanek pod samym nosem. Poza tym może w ten sposób znajdzie jakąś przyjemną, cichą knajpkę.
W sumie nie jechał daleko, więc nie siadał. Jednakowoż obserwował podejrzliwie puste siedzenia, zastanawiając się, gdzie podziali się ci wszyscy emeryci, zawsze około godziny jedenastej zaludniający środki transportu miejskiego. Czyżby ich w ogóle nie było w okolicy? Niby miasto uniwersyteckie i pełne raczej studiującej ciżby, ale to już lekka przesada.
Cóż, na razie nie musiał rozwiązywać tej tajemnicy. Najwyraźniej taki koloryt lokalny, że o jedenastej emeryci siedzą w domach. W zasadzie niespecjalnie go to interesowało, ale w dniu następującym po niedzieli zawsze należy być czujnym.
Adres Podzamcze 1 potwierdził obawy Dymitra, iż dzień będzie miał co najmniej ryzykowny przebieg. Nie żeby miał coś do krzyżackich zamków. Niestety jego ignorancja historyczna nie mogła go ostrzec (w przeciwieństwie do wiedzy historycznej, której wszak nie posiadał), Dymitr nie zauważył więc paradoksu krzyżackiego zamku w południowej Polsce.
Zamek bez wątpienia był imponujący i mimo promieniującej od niego krzyżackości, wydzielał także wyraźną aurę pogaństwa, rozlewającą się po całej ulicy Podzamcze, osiadając na bruku, budynkach, a nawet znakach drogowych.
Dymitr po raz pierwszy poczuł się wobec czegoś mały, jednak szybko odrzucił to uczucie i otrzepał się z pogańskich drobinek, osiadających metafizycznie na ubraniu.
Nie był pewien, czy to nie ósmy dzień tygodnia - to wyglądało podejrzanie, ale przecież w normalnym świecie też zdarzają się absurdy. I to nawet dość często, a jego fantazja, mimo najszczerszych chęci stłumienia jej aktywności, czasem popisywała się wyjątkowo absurdalnymi odczuciami.
Westchnąwszy ciężko, Dymitr najpierw przeprawił się przez spróchniały i noszący ślady studenckich stóp most zwodzony, a później przez zamek, podążając za odpowiednimi strzałkami. Wewnątrz stężenie krzyżackości, podobnie jak pogańskości zapierało dech w piersiach swym ogromem, zachęcając do wykonania tańca szalonego boga słońca. Powstrzymawszy się przed tym, minął sale dla trzeciego i drugiego roku, aż w końcu znalazł właściwą - dla pierwszego.
Studenci byli już na miejscu, więc gdy wszedł, kilka rzędów głów odwróciło się w jego stronę z umiarkowaną ciekawością - musiała to być tylko jedna grupa, najwyżej ze trzydzieści osób - na cały rocznik z pewnością za mało. Siedzieli na plastikowych krzesłach, sprawiających wrażenie bardzo twardych i niewygodnych, a z pewnością kompletnie niepasujących do grubych ścian z czerwonej, przechodzonej cegły i do nierównej, kamiennej posadzki.
- Wszyscy już są? - spytała jakaś kobieta, nieco starsza od reszty. Poprawiwszy okulary, rozejrzała się po sali, badawczo zerkając na Dymitra, siadającego właśnie na ostatnim wolnym krześle. - Dossskonale! Zatem czas się przedstawić. Będę państwa lektorem, nazywam się - tu nastąpiło typowo przeciętne i pospolite nazwisko. - Możemy chyba już zaczynać zajęcia… zaczniemy od kryter…
- Ale jak to?! - Z pierwszego rzędu poderwało się coś, co z tej perspektywy przypominało Dymitrowi kulę. Kwiczało z oburzeniem na tłustym ryjku (wyglądającym jak z koryta z powodu wszechobecnych na nim pryszczy) i marszcząc zadarty, świński nos, mrugając małymi, równie świńskimi oczkami. - Przecież to nie są warunki do nauki!
- Zdaję sobie sprawę, że nie są one specjalnie komfortowe - głos pani profesor przybrał surowy ton - ale musimy dzisiaj wytrzymać bez stołów.
- Nie o to chodzi! - zakwiczała trądzikula. - Tu nie ma Boga! Tu nie ma BOGA! Tu NIE MA Boga! - Zerwała się dramatycznie i zaczęłaby zrywać szaty, gdyby paru studentów jej nie powstrzymało, przerażonych takim rozwojem sytuacji i perspektywą tak strasznego widoku.
Tak, tu nie ma Boga, pomyślał Dymitr nie bez zadowolenia, jakby cieszyło go Boże nieszczęście, i chłonął pogańską atmosferę.
- Gott ist tot!* - orzekła ostro pani profesor i najwyraźniej uznała kwestię za zamkniętą, gniewnie poprawiając okulary na nosie.
- Nein! Gott ist… eee… no… istnieje! - wydarła się trądzikula i padła na kolana. - Boże w niebiesiech! Zlituj się nad swą owieczką i zmień ten przybytek bałwochwalstwa w dom Boży! Ześlij błogosławieństwo swoje i zniszcz pogaństwo!
Dymitr zachichotał pod nosem, rozbawiony do reszty zachowaniem delikwentki, która urwała się nie wiadomo skąd. Chociaż może i wiadomo - z jakiegoś wyjątkowo zacofanego ciemnogrodu. I ta zdumiewająca potęga ciemnoty i jej ignorancja wobec nauki… niepojęte.
Tym razem zdumiało go jednak coś jeszcze.
Ściany nagle rozjarzyły się jakimś wewnętrznym blaskiem - każda cegła rozbłysła różową poświatą, by następnie łagodnie przygasnąć, z rudego zmieniając barwę na pastelowy róż. Plastikowe krzesła i wszelkie inne sprzęty w komnacie także poszły w ślady ścian, chociaż trzeba im przyznać, że z pewnym ociąganiem. Świece wybuchły neonoworóżowym blaskiem, krążąc pod ścianami i wokół przerażonych studentów, oświetlając ich twarze cukierkowym blaskiem.
I nagle apokalipsa skończyła się. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało, zanim trądzikula nie uniosła w kierunku stropu grubych racic przednich i krzyknęła:
- Boże słodki! - Po czym padła krzyżem.
I wtedy rozstąpiło się niebo z głuchym hukiem. A nawet jeśli nie niebo, to na pewno sufit, przez który przy akompaniamencie orkiestry symfonicznej (mimo nieobecności orkiestry) spłynął do komnaty neonowy ołtarz, powiewając pasteloworóżowym (w kwiaty, motylki, misie i serduszka) antepedium, które dla Dymitra byłoby, gdyby nie okoliczności, po prostu śmiesznym obrusem.
A za nim…
…ogromny…
…monumentalny…
…majestatyczny…
…spłynął z nieba jak Boży-dar…
(którym właściwie był)
…lśniący wściekłym różem, pokryty cekinami, sztucznymi diamentami i posypany obficie brokatem…
…rozświetlony od środka neonowym blaskiem plastikowy krzyż, sięgający aż pod sklepienie komnaty.
(Sklepienie dyskretnie się zamknęło po ingerencji Bożej.)
- Dzięki ci, Boże, za tę łaskę! - rozległ się kwik trądzikuli, skutecznie przekrzykując milknącą orkiestrę i wytrącając Dymitra z bezgranicznego szoku i równie bezgranicznej rozpaczy.
I innych studentów chyba też, bo ze wszystkich piersi wydarło się ciężkie westchnienie.
- Możemy już zaczynać? - warknęła niewzruszona pani profesor, stając za ołtarzem jak za biurkiem, a studenci opadli na różowe krzesła i wyciągnęli różowe zeszyty. Dymitra jednak już wśród nich nie było, gdyż dyskretnie wykradł się z sali i biegiem pognał do domu. Resztę dnia spędził zawinięty w kołdrę pod własnym łóżkiem.

* Gott ist tot - niem. Bóg umarł, Bóg nie żyje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

roślinawędrowna
Wieczne Pióro


Dołączył: 03 Kwi 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:12, 28 Lut 2011    Temat postu:

Fajne masz sny, a mi się jakieś szklarnie ostatnio majaczą. To nie będzie konstruktywny komentarz, w niczym nie jestem w stanie pomóc, to ponad moje siły. Lepiej bym nie napisała nawet w marzeniach. Twoja subiektywna ocena tego opowiadania jest mylna, gdyż jakościowo wszystko gra. Ogólnie mówię nie tylko za sprawą, że wszystko co dziwne wydaje się wspaniałe w moich oczach, ale to uczucie w tym wypadku nie jest bezwarunkową miłością do absurdu, bo przecież świetnie napisane. Oderwanie od realiów, gdzie każdy zachowuje się obliczalnie, bo tutaj logika snu panuje, więc nie można się przed nią bronić, tylko wpaść w jej wir i świetnie się bawić.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:04, 28 Lut 2011    Temat postu:

Kwiknęło mi się radośnie, chociaż sie bałam, że bez kwików się obejdzie. Ale Malchen nie zawiodła, najlepsze zostawiła na koniec! Uhuhu, biedny Dymitr - a on aby też agnostyk, jak jego zacny imiennik o podobnymż zresztą wyglądzie (ino mniejszej dbałości o tenże)? xD
A miasto mi się początkowo potworniaście kojarzyło z Toruniem, ino to południe Polski trochę nie pasi. Ale ogólnie jak w mordę strzelił moja krzyżacka Wieś*. I ulica Podzamcze skojarzyła nam się z toruńskim Przedzamczem, gdzie podobnież do wypadków niezwykłych dochodzi.
Wiecie, hien, fabularnie to faktycznie bez fajerwerków, stylistycznie takoż, ale co mi głupawkę załączyliście, to załączyliście. Prosim o więcej!

*określenie pieszczotliwe, obok podpisana naprawdę kocha swój Toruń miłością prawie taką jak swoich bohaterów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 0:07, 28 Kwi 2011    Temat postu:

Południe po to, by krzyżacki zamek był nieprawdopodobny. Dymitr ten tutaj jest ateistą, racjonalistą i ogólnie samym złem. Trochę na zasadzie kontrastu z autorką. Cykl o Dymitrze to raczej typ radosnej, surrealistycznej głupawki, w której pojawiają się różowe krzyże z niebios, z puszki kukurydzy wyskakują śpiewające grzyby, a bohatera goni spersonifikowana i mająca konsystencję insektoplazmy Czułość, a on próbuje zachować logikę działań i nie chce biec po pomoc do hieniego bóstwa, bo bogowie nie istnieją : P na dobrą sprawę pewnie szybko da się załapać zasady panujące w tym świecie.
Więc akurat to jest o tyle sensowne i logiczne, że naprawdę nam się przyśniło (tia, nasze sny bywają bardziej uporządkowane i logiczne niż nasze wyobrażenia).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin