Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Shadowcastle. Część I: Krwawa magia[horror/paranormal] [NZ]

Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:24, 04 Gru 2009    Temat postu:

Heh, wiesz, ja siedzę nad jedną powieścią już cztery lata... a pewnie będę kolejne cztery, zanim uzyska taki kształt, jak chcę jej nadać.

Z drugiej strony, im więcej człowiek pisze, tym bardziej się wyrabia, tak jak chodzi o styl, jak i o tempo pisania nawet Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:29, 04 Gru 2009    Temat postu:

Rozumiem..

Ale ten fragment wiersza Poego mogę zostawić, prawda?Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:32, 04 Gru 2009    Temat postu:

Zauważ, że do fragmentu wiersza się nie przyczepiłam Razz

A po za tym, jeśli się czegoś czepiam, to nie znaczy, że mam rację Razz Podobnie jest z innymi potencjalnymi komentującymi - jeśli wskazują ci błąd, to nie znaczy że ten błąd tam jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:16, 08 Gru 2009    Temat postu:

Dobra, powiem tak: połączyłam rozdziały 1 i 2 w cały 1 i teraz daję 2 rozdział, który w rzeczywistości miał być 3 rozdziałem.

____________________________________


2

Z początku nie wiedziałam, dokąd mam pójść. Długo włóczyłam się bez celu po mieście, co jakiś czas się zatrzymując, aby popatrzeć na wystawy zamkniętych już sklepów. Dobra, uciekłam z domu. Ale co teraz? W tamtej chwili pamiętałam tylko tyle, że zależało mi na odnalezieniu ojca. Ale właściwie po co? Żeby powiedzieć mu, że go kocham? Przecież wcale go nie znałam. To chyba jasne, że nic do niego nie czułam.
Jednak zależało mi na tym, żeby go odnaleźć. Poza tym, tak jak napisałam mamie, chciałam się upewnić, czy ta jej opowieść o romansie z wampirem jest prawdą i czy jestem jego córką. Tylko jak to zrobić? Pomyślałam o Sage. Ona zawsze uwielbiała takie tematy. Miała lekkiego fioła na punkcie wampirów, wilkołaków i innych istot rodem z legend. Często mnie denerwowała, ale teraz zdawała się być moją jedyną deską ratunku.
Czym prędzej do niej poszłam.
– Lily? Na litość Boską, jest druga w nocy! – szepnęła, gdy już stałam pod drzwiami jej mieszkania.
– Wiem, Sage, ale mam problem - Zamilkłam na chwilę, nie wiedząc, jakich użyć słów. – Masz jakąś książkę o wampirach?
Sage gwizdnęła.
– A od kiedy to interesujesz się tymi rzeczami? – Zaśmiała się, kiedy spiorunowałam ją wzrokiem. – Pewnie, że mam. Wchodź. Tylko cicho. Rodzice śpią.
Wariatka. Ale za to kochana. Kiedy weszłam, od razu zaprowadziła mnie do swojego pokoju.
Ostatni raz byłam u niej dawno temu, ale wystrój jej pokoju wcale się nie zmienił od tamtego czasu. Piętnastometrowe pomieszczenie ze ścianami pomalowanymi na czarno i obklejonymi plakatami Kidney Thieves, ulubionego zespołu Sage; stojące pod ścianą przy oknie niskie łóżko; w jednym rogu szafa, w drugim biurko z komputerem, a w trzecim wysoki regał z książkami, wypełniony nimi po brzegi. Od razu tam podeszłyśmy.
Odniosłam wrażenie, że Sage chce stworzyć swoją własną bibliotekę. Gdyby na uniwersytetach wykładano wampiryzm, ona z pewnością by się na ten kierunek zapisała. Posiadała całkiem niezły księgozbiór. Wśród dzieł o wampirach wyróżniały się takie jak na przykład „Dracula” Brama Stokera czy „Kroniki wampirów” Anne Rice. Jednak oprócz literatury klasycznej była tam też nowsza, młodzieżowa. Ale mnie interesowała literatura faktu.
Sage przez chwilę stała i szukała danej książki, po czym wyciągnęła jakieś grube tomiszcze.
– Proszę.
Dostałam to, czego chciałam. „Wampiry. Mity i legendy”. Spojrzałam na Sage.
– Dzięki. A czy znajdę miejsce, gdzie będę mogła spokojnie ją przejrzeć? Tak, aby nikt mi nie przeszkadzał?
– Jasne. Możesz posiedzieć tutaj. Ja wracam spać. Nie będę ci przeszkadzać.
Po tych słowach Sage wróciła do łóżka i niemal od razu zasnęła, a ja rozsiadłam się wygodnie w fotelu stojącym obok regału i rozpoczęłam lekturę. Księga zawierała informacje o wszystkim, czego było mi potrzeba. Pisano tam o tym, że wampir to fantastyczna istota, najczęściej żywiąca się ludzką krwią, prawie nieśmiertelna, o ludzkiej postaci i charakterystycznych wydłużonych kłach. Zależnie od źródła, wampirom przypisywane są liczne zdolności paranormalne, m.in. regeneracja, czytanie w myślach, przewidywanie przyszłości, lewitacja czy telekineza.
Czy ja posiadam chociaż jeden z tych darów? – zastanawiałam się. Pewnie tak. No bo w końcu niby jak można nazwać to, co mi się przytrafiło po południu? Domyślałam się też, że to nie po matce miałam takie wizje.
W książce pisano też te wszystkie pierdoły, w które wierzyli wszyscy głupi ludzie – że wampiry nie lubią czosnku i cebuli, że zmieniają się w nietoperze, że można je odstraszyć srebrem lub krucyfiksem i zabić, wbijając w ich serca osinowy kołek. Czyste bzdury. Wiadomo przecież, że żeby zabić wampira, należy odciąć mu głowę, a potem go spalić (osobiście w to nie wierzyłam, ale Sage, jako wielka fanatyczka tych stworzeń, musiała mi oczywiście o wszystkim opowiedzieć). Czytając te wszystkie informacje, z trudem powstrzymałam się od wybuchnięcia szaleńczym śmiechem. Ale postanowiłam poszukać czegoś jeszcze.
Pisano też o dhampirach. To mityczne istoty, mieszańce, wampiry półkrwi, rodzące się ze związku ludzkiej matki i wampirycznego ojca. Wywodzą się z folkloru cygańskiego. Ogólnie przyjmuje się, że dhampir po ojcu dziedziczy pewne zdolności właściwe tylko wampirom. Mogą być one różne, indywidualne dla każdego dhampira, np. jeden dhampir może przebywać na świetle słonecznym, musi za to pić krew, inny nie może przebywać na słońcu, ale nie musi pić krwi, jeszcze inny może przebywać na słońcu i nie pić krwi. Może także się zdarzyć, że dhampir zaaklimatyzuje się do otaczającego go świata i będzie mógł funkcjonować niemal jak człowiek. Po matce-człowieku dhampiry dziedziczą przeważnie ludzkie słabości i uczucia, jak np. miłość, strach, nienawiść. Dhampiry często stają po stronie dobra, walcząc z prawdziwymi wampirami.
O, ten opis już bardziej mi się podobał. Czytając o tym wszystkim zaczęłam wierzyć coraz bardziej w to, że naprawdę jestem dhampirzycą. Sami pomyślcie – ta przerażająca wizja o ciemnej postaci, ta surowa wątróbka, którą tak łapczywie pożarłam, to, że ugryzłam Keitha i zaczęłam wysysać jego krew, no i słowa mojej matki: „…tylko w połowie. W połowie też jesteś człowiekiem. Możesz się starzeć, ale masz bardziej wyczulone zmysły i musisz żywić się krwią”. A dar jasnowidzenia najwyraźniej musiałam odziedziczyć po ojcu.
No właśnie, ojciec… Gdzie niby miałam go szukać? Gdybym była pełnokrwistą wampirzycą, to gdzie bym się ukrywała? Z chaotycznej gadaniny Sage wiedziałam, że ojczyzną wampirów rzekomo jest Rumunia. Tylko czy ojciec na pewno tam był? Nie, raczej nie. Poza tym nie chciało mi się jechać tak daleko, nie było mnie na to stać.
Przeglądałam dalej „Mity i legendy” i nagle trafiłam na, o dziwo, bardzo ciekawy temat. Shadowcastle. Szkoła dla wampirów posiadających nadzwyczajne zdolności. To tylko legenda, ale mimo wszystko ją przeczytałam.
Podobno zbudowano ją w lesie u podnóża Apallachów, a jej założycielem był potężny wampir Alexander Levinsky. Przez jakiś czas uczył w Shadowcastle. Był specjalistą od białej broni, ale w adeptach szkoły kształtował dary telepatii i telekinezy, które sam również posiadał. Jednak niebawem wyrzucono go, ponieważ był podejrzany o potajemne uprawianie czarnej magii i nekromancji. Nie wiadomo, co się z nim stało potem.
Obok notatki zamieszczono zdjęcie całkiem przystojnego mężczyzny o czarnych, gładko przystrzyżonych włosach i równie ciemnych oczach. Jego twarz była bez wyrazu, nie ukazywała żadnych emocji. Pod spodem widniał podpis: Alexander Levinsky.
Zamknęłam książkę i spróbowałam poukładać w głowie wszystkie informacje. Shadowcastle – szkoła założona przez wyjątkowo wrednego sukinsyna, w której wampiry udoskonalały swoje talenty. To tylko legenda, ale nagle zaczęłam się zastanawiać, czy to miejsce naprawdę istnieje. Gdyby tak było, mogłabym poznać swoje dary. Kto wie – może nawet zdecydowałabym się je rozwijać? Wprawdzie góry znajdowały się daleko za miastem, ale doszłam do wniosku, że warto byłoby spróbować.
Wstałam, odłożyłam na półkę wampirze „Mity i legendy” i ruszyłam w stronę drzwi. Zanim wyszłam, zerknęłam na Sage. Spała jak zabita, a jej długie blond włosy rozsypały się po poduszce i utworzyły wokół jej głowy złocistą aureolę. Jej być może też już miałam nigdy nie zobaczyć.
Opuściłam jej pokój i mieszkanie, zanim zdążyłam uronić kilka łez. Kiedy wyszłam na zewnątrz, rozejrzałam się, niepewna tego, co robić dalej. Spojrzałam na zegar cyfrowy na ścianie jednego z budynków. Czwarta nad ranem. To aż dwie godziny przesiedziałam nad tą durną książką? Dobra, nieważne. Musiałam jakoś się dostać za granicę Bostonu.
Można powiedzieć, że miałam dużo szczęścia. Akurat niedaleko stał autobus, który jeździł przez całą dobę, i to w dodatku do nie tak znowu odległego Albany. Stamtąd powinnam mieć już blisko.
Bez zastanowienia wtopiłam się w tłum czekający na wejście do autobusu. Kiedy znalazłam się w środku, kierowca zwrócił mi uwagę:
– Halo, dziewczynko! Nie możesz jechać do Albany o tej porze bez opieki kogoś dorosłego!
– To moja mama – zełgałam i wskazałam kobietę przede mną, która przeciskała się między siedzeniami i nagle spiorunowała mnie wzrokiem.
Proszę nic nie mówić.
Zesztywniałam. Wyraźnie usłyszałam te słowa w swojej głowie, ale ich nie wymówiłam. Ku mojemu zaskoczeniu, kobieta odwróciła się i przecisnęła na tylne siedzenie. Czy to była telepatia?
Oprzytomniałam dopiero wtedy, kiedy kierowca upomniał mnie, że blokuję przejście. Szybko przecisnęłam się na środek autobusu i usiadłam przy oknie.
Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam, kiedy autobus się zatrzymał. Gdy wysiadłam, moim oczom ukazał się początek lasu. Korony drzew były tak wysokie, że poczułam się przytłoczona. Musiałam się cofnąć, żeby dostrzec zarys ostrych górskich szczytów. To musiało być tutaj. Z lekkim wahaniem weszłam do lasu i natychmiast otoczyła mnie ciemność.
Nie wiedziałam, w którą stronę iść, więc posłużyłam się instynktem. Błądziłam między drzewami, a pod moimi stopami szeleściły suche liście i trzaskały drobne gałązki, ale nigdzie nie widziałam żadnego budynku, który mógłby być ową szkołą Shadowcastle. Parsknęłam śmiechem. Durna legenda pozostała durną legendą.
Nagle usłyszałam głośny trzask gałęzi, który rozległ się bardzo blisko miejsca, w którym się znajdowałam. A potem przerażający kobiecy krzyk, który zmroził mi krew w żyłach. Zdawał się dochodzić z każdej strony. Otrzymawszy porządny zastrzyk adrenaliny, zaczęłam biec przed siebie, potykając się o korzenie i kamienie i ślizgając na liściach. Niebawem droga zaczęła się piąć ku górze, więc szybko się zmęczyłam. Kiedy już prawie dotarłam na równy grunt, nie wiadomo skąd pojawiła się tam ta mroczna postać z mojej wizji. Ujrzawszy ją, zatrzymałam się raptownie i prawie przewróciłam do tyłu. Wyraźnie czułam bijącą od intruza aurę śmierci oraz lekki odór zgnilizny. Przerażenie sprawiło, że lodowate zimno przeniknęło moje ciało aż po koniuszki palców u stóp i dłoni. Niespodziewanie poczułam, że kręci mi się w głowie i ogarniają mnie mdłości.
A kiedy postać zaczęła się zbliżać, chcąc mnie dotknąć, zrobiłam kilka kroków do tyłu i runęłam w dół. Mój krzyk zakłócił leśną ciszę. W pewnej chwili uderzyłam żebrami o dosyć spory kamień i, oszołomiona impetem tego uderzenia, odpłynęłam w niebyt zanim do końca sturlałam się ze zbocza. W ułamku sekundy ostry ból przeistoczył się w błogą nieświadomość…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 14:11, 10 Gru 2009    Temat postu:

Ok, jest ciut lepiej. Akcja nie leci już tak na łeb, na szyję, a bohaterka na początku wykazuje trochę zdrowego rozsądku. Wybranie się do znającej się na wampirach koleżanki to niezły początek i to było sensowne.
Potem niestety pojawił się kolejny zestaw nieprawdopodobieństw.
Książka czytana przez Lily zawiera więcej informacji, niż internet przeglądany przez Bellę Swann - to ci policzę na plus, bo legendy, na które trafia twoja bohaterka mają sens. Ale między nimi, ni z gruszki, ni z pietruszki pojawia się bardzo rzeczowa informacja o Shadowcastle, jej założycielu i lokalizacji nawet! To zrozumiałe, że w porządnej książce poświęconej wampirom będą też współczesne legendy - ale ta informacja była za bardzo wyróżniona, a Lily za łatwo jej zaufała. Gdyby trafiła na mniej dokładne informacje - byłoby ok. Gdyby potem zaczęła sprawdzać: kim był Alexander Levinsky, w jakich dokładnie okolicach może się ta szkoła znajdować - też by było ok. A co nasza bohaterka robi? Wsiada do pierwszego lepszego autobusu, który ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM jedzie we właściwą stronę, następnie ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM zatrzymuje się w lesie i nasza Lily ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM zakłada, że to właściwe miejsce - choć nie patrzyła nawet, którędy autobus jedzie, ani nie prosiła kierowcy, by ją poinformował, gdy osiągną cel. I co? ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM miejsce jest właściwe, co więcej, ktoś na Lily czekał...
Ok, może tatuś - lub inny wampir - dziewczyną manipulował. Ale jeśli tak, brak w tekście sugestii że tak było. Zamiast tego mamy trzynastolatkę, która nie szukając niemal, znajduje OD RAZU pilnie zapewne strzeżoną lokalizację placówki edukacyjnej dla wampirów (a zapewne i samą placówkę - mam przeczucie, że w następnym rozdziale Lily obudzi się już w Shadowcastle). Nie, moja droga, twojej bohaterce za dużo się udaje osiągnąć bez trudu.

Po za tym chętnie przedyskutowałabym z tobą samą ideę szkoły dla wampirów, bo osobiście takie pomysły do mnie nie przemawiają (Ile wampirów przemienia dzieci lub/i nastolatki? To bardzo głupi pomysł jest...), ale nie wątpię, że jakoś to się ładnie da uwiarygodnić.

EDIT

Aaaa, jeszcze jedna rzecz: jeśli legenda o Shadowcastle jest tak znana, że znajduje się w zwykłej książce na półce zwykłej nastolatki, to okolica, w której rzekomo się Shadowcastle znajduje, powinna być masowo odwiedzana przez turystów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 12:14, 11 Gru 2009    Temat postu:

An, bądź grzeczną dziewczynką i pamiętaj, że opcja edit nie gryzie, co?Razz
A teraz, co do samego opowiadania:

Prolog: początek mi się podobał. Ładnie napisany, całkiem ciekawy, ale od momentu, w którym Lily zaczyna rozmowę z ojcem, coś się psuje. An ma rację, zbyt wiele wyjaśnień. Choć tak poza tym jest całkiem nieźle.

Opis, który dałaś: O raaaju. Ja właściwie nie mam nic przeciwko półwampirom (chyba, że półwapirzyca ma na imię Renesme), ale takie nagromadzenie mocy to przesada. Telepatia? Telekineza? Jasnowidzenie? Moim zdaniem zdecydowanie zbyt szczodrze obdarzyłaś bohaterkę. Jeden talent, od biedy nawet dwa, ale trzy to już w mojej skromnej opinii delikatna przesada. Żeby odpowiednio poprowadzić tak potężną postać, trzeba naprawdę pisać naprawdę, ale to naprawdę dobrze. Nie obraź się, ale do tego jeszcze trochę ci brakuje. Niewiele znam opowiadań, w których takiego pomysłu nie sknocono.

Rozdział pierwszy: niby piszesz poprawnie, a jednak czegoś mi brakuje. Czasem pojawiają się zwroty, które mi kompletnie nie pasują (dupa Murzyna np. Okey, narratorka to trzynastolatka, więc mogę to wybaczyć, ale i tak...), akcja toczy się strasznie szybko, poza tym to wszystko jest trochę... suche. Gdybym ja rzuciła się do gardła małego chłopca i zaczęła pić jego krew, byłabym potem śmiertelnie przerażona. Tymczasem na Lily nie wydaje się to robić specjalnego wrażenia. Jej reakcja na wiadomość, że jest półwampirzycą też niezbyt realistyczna. A skoro chce odnaleźć ojca - nie wpadło jej do łba, żeby matkę o niego wypytać? Imię? Wygląd? Gdzie go konkretnie poznała? Ten świat nie jest taki mały...

Rozdział drugi: Aj, aj, aj. Wiesz, ja lubię wampiry. I sporo o nich czytałam. Widzę więc, że to o dhampirach właściwie przepisałaś z wikipedii. Zmienić to koniecznie! Dziewczyno, to praktycznie plagiat. Jak czegoś z tym nie zrobisz, temat poleci, jasne? Masz to napisać własnymi słowami. I najlepiej podać źródło. Masz czas do jutra, inaczej wlepiam ostrzeżenie i kasuję.

To tyle na razie. Jeszcze nie wyrobiłam sobie ostatecznej opinii na temat tekstu, ale czyta się całkiem przyjemnie, choć nie zostałam rzucona na kolana.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:51, 11 Gru 2009    Temat postu:

Madlen, autor nie ma obowiązku podawać każdego źródła, z którego zaczerpnął takie czy inne wiadomości o mitach, legendach, historii etc. Byleby nie przepisał słowo w słowo, no chyba, że jego bohater czytałby konkretną książkę albo stronę w internecie. Więc jeśli Sanai przepisała wiadomości o dhampirach z Wikipedii (swoją drogą powinna się była posłużyć wikipedią angielską, tam jest tego więcej...), to jasne, powinna teraz zmienić - ale beletrystyka to nie praca naukowa, tu nie daje się przypisów do wszystkiego.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mad Len
Zielona Wiedźma


Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 1011
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z komórki na miotły
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:58, 11 Gru 2009    Temat postu:

An, kłopot w tym, że to jest przepisane słowo w słowo. Dokładnie i identycznie. Od razu zauważyłam, a dla pewności jeszcze sprawdziłam.

Posty oba usunę, gdy Sanai zmieni ten kawałek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:20, 11 Gru 2009    Temat postu:

No to wystarczy, ze napisze własnymi słowami - i to rozumiem. Kiedy to zrobi, nie będzie musiała źródła podawać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:05, 24 Gru 2009    Temat postu:

3

Kiedy odzyskałam przytomność, wydawało mi się, że umarłam i poszłam do nieba. Ujrzałam bowiem niezwykle piękną twarz kobiety. Miała czystą, bardzo jasną cerę, delikatnie zarysowane kości policzkowe, zgrabny nos i kuszące, karminowe usta. Wpatrywała się we mnie oczami tak zielonymi jak wiosenne liście, z których emanowało niesamowite ciepło, a jej uśmiech miał niezwykłą moc. Wydawało mi się, że widzę prawdziwego anioła.
– Gdzie… Gdzie ja jestem? – spytałam po chwili słabym głosem.
– W Shadowcastle – odpowiedziała kobieta niskim, aczkolwiek łagodnym głosem. – Powinnaś wiedzieć, co to za miejsce. Jeden z uczniów znalazł cię nieprzytomną w lesie i przyniósł tutaj. Ja nazywam się Kristabella O’Riley i uczę historii wampirów.
– Nazywam się Lily Hunter i…
– Tak, wiem. Dyrektor Blake już dawno powiadomił wszystkich o tym, że przybędziesz.
– Ale jak…?
– Ciii – Kristabella przyłożyła długi, smukły palec do moich ust. – Jesteś wyczerpana. Spadłaś ze zbocza i obiłaś sobie żebra. Musisz teraz odpocząć. Później zaprowadzę cię do kogoś, kto oprowadzi cię po szkole. Sama bym to zrobiła, ale mam dużo pracy.
Po tych słowach ta piękna, jasnowłosa kobieta opuściła pomieszczenie, zostawiając mnie samą. Leżałam i wpatrywałam się w wysoki sufit, na którym wisiał ogromny, kryształowy żyrandol. Potem odwróciłam głowę i rozejrzałam się. Musiałam przebywać w jakimś gabinecie. Leżałam na gustownej, wiktoriańskiej sofie, naprzeciwko której stało szerokie orzechowe biurko. Na zbudowanych z wielkich kamiennych bloków ścianach wisiały portrety zupełnie nieznanych mi ludzi. Nie, nie ludzi, lecz wampirów. Portrety te były malowane na płótnie. Oglądając je, doszłam do wniosku, że ich autor musiał być niezwykle utalentowanym artystą, bowiem każda z przedstawionych postaci wyglądała jak żywa. Na jednym z obrazów zobaczyłam Alexandra Levinskiego, założyciela Shadowcastle. Wyglądał identycznie jak na zdjęciu w książce Sage. Zadrżałam. Jego oczy wydawały się takie głębokie, hipnotyzujące i… dziwnie znajome. Ale skąd ja to wiedziałam?
Postanowiłam nie czekać na to, aż Kristabella przyśle po mnie kogoś, i sama zwiedzić szkołę. Powoli więc dźwignęłam się do pozycji siedzącej i syknęłam, czując pulsujący ból w żebrach. Miałam nadzieję, że żadne nie było złamane.
Kiedy w końcu wstałam, zrobiło mi się bardzo duszno. Zauważyłam, że w tym gabinecie znajdowały się tajemnicze drzwi. Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nic nie potrafiłam na to poradzić. Zawsze wtykałam nos w nie swoje sprawy.
Podeszłam powoli do owych drzwi, cicho jęcząc z bólu, i lekko je uchyliwszy, zaczerpnęłam głęboko powietrza, zapominając o swoich obrażeniach. Okazało się, że te drzwi prowadziły na szeroki balkon otoczony kamienną balustradą. Natychmiast wyszłam prosto w delikatne promienie wschodzącego słońca i zaczęłam chłonąć rozciągający się przede mną widok: strome, skaliste, porośnięte mchem góry, skąpane w słonecznym blasku. A kiedy spojrzałam w dół, zakryłam usta dłonią, powstrzymując krzyk. Znajdowałam się na wysokości jakichś stu metrów, może nawet wyżej, a pod balkonem była ogromna przepaść. Miałam nieodparte wrażenie, że balustrada zaraz się zawali, a ja spadnę. Cofnęłam się do środka i podskoczyłam gwałtownie, kiedy uderzyłam plecami o coś twardego jak głaz. Odwróciwszy się, ujrzałam Kristabellę, przy której stała śliczna dziewczyna, niewiele starsza ode mnie. Miała cudowne, lśniące, długie włosy, ciemne jak drewno hebanowe, oraz duże, radosne oczy w kolorze lazurytu. Jednak jej wzrok był nieobecny, a wyraz twarzy jakby zamyślony.
– Lily, przedstawiam ci Maureen Lewis. Pokaże ci szkołę i pozna cię z innymi. Będzie także twoją współlokatorką – oznajmiła uprzejmie Kristabella, po czym zostawiła nas same i wyszła.
Przez chwilę wpatrywałyśmy się w siebie. Wydawało mi się, że przez twarz Maureen przemknął cień uśmiechu.
– Miło cię poznać, Lily. Mam nadzieję, że będziemy dobrymi koleżankami. Chodź, oprowadzę cię. Zaczniemy od tego pomieszczenia. To jest gabinet Christophera Blake’a, dyrektora Shadowcastle. Może wkrótce go poznasz. A oto i on – powiedziała, wskazując jeden z portretów.
Przedstawiono na nim przystojnego, na oko trzydziestoparoletniego mężczyznę o włosach tak jasnych, że aż niemal białych, i wspaniałych, emanujących mądrością, ciemnoniebieskich oczach. Wyglądał elegancko i dystyngowanie.
Zaczęłam się przyglądać pozostałym portretom. Maureen to zauważyła.
– A to są portrety wszystkich nauczycieli. Niektórzy pracowali tu dawniej, inni wciąż uważają Shadowcastle za swój dom. Ale spokojnie, będziesz miała czas, żeby ich poznać. Co do…? – powiedziała, gdy zauważyła, że zwróciłam uwagę tylko na jeden portret, ale zaraz się otrząsnęła, a jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. – To Alexander Levinsky, założyciel Shadowcastle. Najpotężniejszy wampir w historii tej szkoły. Podobno wyrzucono go stąd za konszachty z diabłem – Maureen zamyśliła się na chwilę. – No ale to już przeszłość. Chodź, pokażę ci całą resztę.
To powiedziawszy, odwróciła się i wyszła z gabinetu z gracją baletnicy. Niewiele myśląc, podążyłam za nią.
Przemierzałyśmy szerokie, oświetlone jedynie pochodniami korytarze, które co chwilę rozgałęziały się na wszystkie strony. Mijani po drodze uczniowie przyglądali mi się z zaciekawieniem, niedowierzaniem, ekscytacją albo odrazą.
Nie przejmuj się tym, że na ciebie patrzą. Po prostu pozwól im na siebie patrzeć.
To były słowa Maureen. Przekazała mi je telepatycznie, nadal idąc przed siebie. Widocznie ona również posiadała taki dar.
Przez cały dzień zdążyłam poznać każdy zakątek szkoły, od podziemnych korytarzy aż po wieżę widokową. Nogi tak mnie bolały od chodzenia, że niemal czułam, jak na stopach robią mi się pęcherze. Kiedy skończyłam już „zwiedzać” Shadowcastle, Maureen zaprowadziła mnie do swojego… nie, nie do swojego – do NASZEGO pokoju. Jak na samotną jednostkę, dziewczyna urządziła się całkiem nieźle. Pokój był przestronny i urządzony tak, jakby mieszkała w nim pannica z dobrego domu. Wprawdzie nie było tam wypasionego plazmowego telewizora ani nic nowoczesnego, ale za to było mnóstwo rzeźb, obrazów, roślin, regałów z oprawionymi w skórę książkami i ręcznie malowanych kinkietów. W powietrzu wyczuwało się specyficzną atmosferę.
– Pokazałam ci już wszystko - oświadczyła Maureen. – Teraz odpocznij. O ósmej wieczorem zaczynają się zajęcia z historii wampirów.
Zanim jednak odeszła, zadałam jej nurtujące mnie pytanie:
– Czy… wszyscy wiedzą, że nie jestem pełnokrwistą wampirzycą?
– Och, wiedzą. Niektórzy są tym faktem zbulwersowani, a inni podekscytowani. Osobiście należę do tej drugiej grupy.
Uspokojona kiwnęłam głową i natychmiast położyłam się na miękkim łóżku. Maureen podeszła do drzwi, lecz zanim je otworzyła, dodała jeszcze:
– Lepiej nie zaśpij. Kristabella nie cierpi spóźnialskich.



4

Obudziłam się za dziesięć ósma i natychmiast zerwałam na równe nogi. Nie chciałam spóźnić się na lekcje już pierwszego dnia. Kto wie – może Kristabella była miła tylko na początku, a tak naprawdę prawdziwa z niej bestia? Wybiegłam z pokoju jak poparzona, ale nie wiedziałam, dokąd mam iść. Zaczepiłam więc przechodzącą korytarzem wampirzycę.
– Przepraszam, gdzie odbywają się zajęcia z historii wampirów?
Spojrzała na mnie, a źrenice jej złocistych oczu się rozszerzyły. Nie miałam pojęcia, czy mój widok ją przestraszył czy obrzydził. Jednak odpowiedziała mi cicho:
– Trzecie piętro, drugie drzwi po lewej.
Chciała już uciec, lecz w ostatniej chwili coś sobie przypomniałam.
– Hej! A które to piętro?
– Piąte! – odkrzyknęła i już jej nie było.
Zbiegłam dwa piętra niżej najszybciej, jak tylko umiałam, zderzając się po drodze z niektórymi uczniami, którzy groźnie posykiwali. Uważali mnie za intruza, ale ja się tym nie przejmowałam.
Do odpowiedniej sali dotarłam spóźniona. Kiedy stanęłam w drzwiach, zmęczona i spocona, a Kristabella przerwała wykład i wszyscy spojrzeli prosto na mnie, poczułam, że oblewam się rumieńcem.
– Przepraszam – wydukałam cicho, spuszczając wzrok, lecz kobieta machnęła lekceważąco ręką.
– Ależ, nic się nie stało. Wejdź i usiądź. Moi drodzy, przedstawiam wam Lily Hunter.
Zapadła grobowa cisza. Wszyscy wręcz pożerali mnie wzrokiem. Ciekawe, skąd wiedzieli, że miałam tu przybyć. Nie miałam pojęcia, dlaczego to wydarzenie wzbudzało tyle emocji wśród adeptów, ale poczułam się ważna. Uniosłam więc dumnie podbródek, chcąc w ten sposób pokazać, że wcale się nie boję – bo tak naprawdę trochę się obawiałam przebywać wśród prawdziwych wampirów – i zajęłam miejsce z przodu, tuż obok Maureen Lewis. Kristabella O’Riley uśmiechnęła się do mnie, po czym kontynuowała wykład:
– Historia wampirów jest bardzo stara i fascynująca. Śmiertelnicy wierzą, że wszystko zaczęło się w Rumunii, w której rządził Wład Palownik zwany Drakulą. Lecz w rzeczywistości nasze dzieje sięgają znacznie dalej, aż do starożytności…
Dalej już nie słuchałam. Rozglądałam się po sali i obserwowałam innych. Każdy skupiony był na słowach nauczycielki. Tylko dwaj kolesie siedzący z tyłu poszturchiwali się i komentowali szeptem moją osobę. Zauważyłam, że wszyscy byli trochę starsi ode mnie. Wyglądali na szesnaście lat, może nawet trochę więcej. I wszyscy mieli nieziemską urodę. Szczególnie zainteresowałam się pewnym chłopakiem i dziewczyną siedzącymi obok Maureen. Byli bliźniętami. Oboje mieli miedzianozłote włosy (z tą różnicą, że dziewczyna miała dłuższe i falowane), bursztynowe oczy i identyczne twarze jak porcelanowe lalki.
– Lily. Wiem, że jesteś tutaj nowa, ale proszę cię, skup się jeszcze przez te kilka minut.
Lekcja skończyła się zanim zdążyłam to zauważyć. Nie wiedziałam, co będzie następne, więc podążałam za resztą grupy.
– Teraz pora na ucztę w Wielkiej Sali – powiedziała Maureen. – To właśnie tam wszyscy idą. Zobaczysz, spodoba ci się tam.
Dziewczyna się nie myliła. Wielka Sala naprawdę była wspaniała – wchodząc do niej, czułam się tak, jakbym była królową całego świata. Wystrój tej sali znakomicie odzwierciedlał klimat epoki średniowiecza. Kiedyś mama zabrała mnie na wycieczkę do Wenecji, podczas której zwiedzałyśmy pałac dożów, ale żadne z tamtejszych pomieszczeń nie było tak bajkowe jak to. Wielka Sala była tak wielka, że mogłaby bez problemu zmieścić kilka tysięcy osób. Z sufitu zwisały ogromne żyrandole, a na ścianach obrazy renesansowych malarzy. Na środku ustawiono trzy długie stoły, a między nimi rozłożono miękkie dywany. Pod ścianą na drugim końcu sali również stał długi stół, ale przy nim siedzieli nauczyciele – rozpoznałam wśród nich Kristabellę oraz Christophera Blake’a, dyrektora. Na żywo wyglądał jeszcze lepiej niż na portrecie. Dopiero teraz zauważyłam, ile wampirów uczy się w Shadowcastle: przy każdym ze stołów prawie nie było miejsca, ale Maureen szybko jakieś wypatrzyła i pociągnęła mnie za rękę. Usiadłyśmy naprzeciwko tych bliźniąt, którymi byłam zaintrygowana.
– I co tam? – odezwała się do nich wesoło moja towarzyszka. – Coście tacy milczący? Poznajcie się z naszą dhampirzycą!
Kilku siedzących koło nas uczniów zerknęło w naszą stronę. Szturchnęłam Maureen, żeby się opamiętała. Rodzeństwo uśmiechnęło się do mnie.
– Jestem Melinda Johnson, a to jest Kyle, mój brat bliźniak – odezwała się miedzianowłosa wampirzyca.
– Super, że w końcu się tu zjawiłaś. Już nie mogliśmy się ciebie doczekać – dodał chłopak.
– A tak właściwie to skąd wy wszyscy o tym wiecie? – zapytałam.
– Od dyrektora Blake’a – Maureen obdarzyła mnie promiennym uśmiechem, przez co była jeszcze piękniejsza.
– To już wiem. Ale skąd ON o tym wie?
Melinda, Kyle i Maureen spojrzeli po sobie, po czym pochylili się w moją stronę. Głos zabrał Kyle.
– Powiedziała mu o tym profesor Stella Devine, która kształtuje w nas dar jasnowidzenia. Wczoraj miała wizję, w której byłaś ty.
– Staliśmy wtedy we trójkę pod gabinetem Blake’a i podsłuchiwaliśmy. Podobno pokonasz tego, który od jakiegoś czasu terroryzuje Shadowcastle – dodała Melinda.
Nie rozumiałam, o co jej chodzi.
– Że co?!
Dziewczyna otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym momencie w Sali rozległ się melodyjny dźwięk dzwoneczka i wszyscy zwrócili uwagę na Christophera Blake’a, który powstał ze swojego miejsca.
– Drodzy nauczyciele i adepci Shadowcastle! Zanim rozpoczniemy naszą jak zawsze wspaniałą ucztę, pragnę uroczyście powitać w naszych progach pannę Lilianne Hunter, która rozpoczęła dziś tutaj naukę i będzie z nami przez najbliższe siedem lat.
Czując na sobie setki, a może nawet tysiące spojrzeń, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Pozwoliłam, żeby Blake kontynuował.
– Pamiętaj, Lily, że zawsze, kiedy będziesz miała jakiś problem albo po prostu ochotę na szczerą rozmowę, możesz przyjść do mnie.
I znów cisza. Jednak gdy Maureen i bliźnięta zaczęli klaskać, inni po chwili do nich dołączyli.
Potem rozpoczęła się uczta. W sali słychać było odgłosy jedzenia, rozmów i śmiechu. Zauważyłam, że każdy stół zastawiony był jedynie surowym mięsiwem, a złote kielichy napełnione po brzegi krwią. Pomyślałam, że to nic niezwykłego – w końcu spożywałam już takie coś – ale powróciłam do przerwanej rozmowy. Gestem dłoni nakazałam bliźniętom i Maureen pochylić się nad stołem.
– O czym mówiłaś, Melindo? Kogo mam pokonać? Kto was terroryzuje?
– Krążą plotki, że podobno sam Alexander Levinsky, założyciel Shadowcastle. Chociaż nie wiadomo do końca, bo nikt tak naprawdę go nie widział. Podobno jego postać zawsze jest ukryta w cieniu.
– I ja mam go pokonać? Niby jak?
– To wiesz tylko ty. Pokiwałam głową, chociaż nie bardzo rozumiałam, co to mogło oznaczać. Zamyśliłam się, obracając w dłoni swój kielich. Cichy głos w mojej głowie podpowiadał mi, że wkrótce wydarzy się coś złego…



5

Kiedy uczta dobiegła końca i wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, postanowiłam pójść do gabinetu Stelli Devine (tutaj każdy nauczyciel miał swój własny), żeby zapytać o wizję, która ją nawiedziła. Miałam mieszane uczucia w stosunku do tego, co powiedziała Melinda. W dodatku wciąż nie mogłam pozbyć się wrażenia, że obserwują mnie upiorne oczy Alexandra Levinskiego.
Kiedy jednak szłam krużgankiem otaczającym dziedziniec, napotkałam nietypową grupkę – dwa wampiry i trzy wampirzyce, zawzięcie o czymś dyskutujący i chichotający w irytujący sposób. Nieco różnili się od pozostałych uczniów. Byli tak jakby mroczniejsi. Dziewczęta, w tych swoich krótkich, obcisłych czarnych kieckach, wyglądały, za przeproszeniem, jak zwykłe kurwy. Zaś ich dwaj towarzysze przypominali ochroniarzy pilnujących wejścia do najpopularniejszego klubu w mieście.
Kiedy ich mijałam, przerwali rozmowę i zainteresowali się mną. Wampirzyca o ciemnobrązowych włosach uśmiechnęła się z wyższością.
– No proszę… A gdzie to się wybierasz… Lily, mam rację?
Przez chwilę obserwowałam całą piątkę. Uśmiechali się jak wygłodniałe rekiny.
– Idę… do biblioteki – skłamałam. Czułam, że nie można im ufać.
– Ach tak! Świetnie! Widać, żeś niegłupia! – Brązowowłosa wyszczerzyła się jeszcze bardziej. – Ale nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, moja droga. Nie zagrzejesz tu miejsca na długo…
Wzdrygnęłam się. Czy ta wyfiokowana lafirynda właśnie mi groziła? Chciałam już odpowiedzieć jej jakąś ciętą ripostę, lecz w ostatniej chwili powstrzymałam się i ruszyłam przed siebie. Usłyszałam za plecami dziki rechot.
– Nieźle ją nastraszyłaś, Rani!
Coś mnie zatrzymało. Odwróciłam się i podeszłam do tej idiotki.
– Masz na imię Rani, tak?
Spojrzała na mnie pogardliwie i wypięła dumnie pierś.
– Dla ciebie Maharani, przybłędo, a to w języku hindi oznacza królową. Od teraz masz się do mnie zwracać „Wasza Wysokość”, zrozumiano?
Uśmiechnęłam się. Mało brakowało, a ryknęłabym śmiechem i bym się udusiła.
– Tak jest, Wasza Wysokość – odprałam sarkastycznie, odpowiednio podkreślając każde słowo. Co za kretynka! Nie mogłam się powstrzymać, po prostu musiałam dodać: – A tak właściwie to z Waszej Wysokości jest taka królowa, jak z koziej dupy trąba!
Totalnie ją zamurowało. Wpatrywała się we mnie jak w jakąś szkaradną kreaturę i pewnie w środku gotowała się ze złości. Całą jej ekipę również zmroziło.
– Ty bezczelna mała suko! Jak śmiesz tak mówić do mnie, Córki Nocy?! Już ja ci pokażę, poczekaj tylko!
Miałam jej już serdecznie dość. Odeszłam, nim któryś z tych mięśniaków zdążył się ruszyć. Musiałam załatwić sprawę dużo ważniejszą od Królowej Kurwiszonów i Spółki z o.o. Oddalając się, słyszałam jeszcze adresowaną do mnie wiązankę siarczystych przekleństw. A kiedy już otwierałam drzwi do wnętrza szkoły, Rani Kurwiszon krzyknęła:
– Rób sobie, co chcesz, ty bękarcie, ale Marius i tak należy do mnie!
Marius? Jaki znowu Marius? Już nic z tego nie rozumiałam… Ale teraz ważniejsze było to, że dotarłam w końcu do drzwi gabinetu Stelli Devine. Odczekałam jeszcze chwilę, po czym zapukałam do drzwi i zajrzałam do środka.
– Halo, jest tu kto? Pani Devine…
Nagle ukazała mi się kobieta o bardzo młodej, gładkiej twarzy i siwych, lśniących włosach. Ubrana była w zwykłą, szarą szatę, a w rękach trzymała kryształową kulę i szmatkę.
– Wejdź, dziecko. Co cię tu do mnie sprowadza?
Kiedy weszłam, jej oczy rozbłysły ze zdumienia.
– Lily! To prawdziwy zaszczyt gościć cię tutaj!
– Chciałam z panią porozmawiać – Usiadłam na kanapie pod ścianą. W tym gabinecie ściany również były obwieszone portretami nauczycieli. Chyba tak było w każdym. – Pani kształtuje w uczniach dar jasnowidzenia, prawda?
– Słucham? – Przerwała na moment czyszczenie kuli. – Ach! Tak, oczywiście. A o co chodzi?
– Podobno miała pani wizję, w której tu przybyłam i pokonałam tego, który was gnębi – Zamilkłam, po czym spojrzałam jej w oczy. – Czy to jest Alexander Levinsky?
Stella westchnęła ciężko, usiadła przy mnie i poklepała po ręce.
– Tak… To on nas prześladuje. Chce się zemścić za to, że wyrzucono go z Shadowcastle. Ale ty jesteś tą, która go pokona. Widziałam, jak wrzucasz go w ognie piekielne…
– Czy może mi pani powiedzieć coś więcej o Alexandrze?
– Niestety, wiem tylko tyle, że założył tę szkołę, uczył telepatii i telekinezy i podobno uprawiał czarną magię i nekromancję, co było i nadal jest zakazane.
Ze znużeniem pokiwałam głową. Byłam trochę zawiedziona. Miałam nadzieję, że chociaż ta mądra kobieta wszystko mi wyjaśni. Już miałam wstać i wyjść, gdy nagle przypomniałam sobie coś jeszcze.
– Na dziedzińcu spotkałam dziewczynę imieniem Rani. Powiedziała mi: „Rób sobie, co chcesz, bękarcie, ale Marius i tak należy do mnie”. Wie pani może, kogo miała na myśli Rani?
Stella zamknęła oczy i przez chwilę kiwała się w tył i w przód, mrucząc coś pod nosem.
– On tu niebawem przybędzie. Widzę go. Pomoże ci pokonać Alexandra. Obdarzy cię też miłością. To uczucie będzie się rodziło bardzo powoli, aż w końcu wybuchnie niczym wulkan…
Co też ona plotła? Miłość? Ja na to nie zasługuję. Przeraził mnie wyraz twarzy Stelli – wyglądała tak, jakby nawiedził ją duch. Czym prędzej wstałam, aby wyjść.
– Dziękuję, że chciała pani ze mną porozmawiać.
– Nie ma sprawy, kochanie. Możesz do mnie przyjść, kiedy tylko masz na to ochotę – Stella uśmiechnęła się, ukazując swoje ostre kły, a potem wróciła do czyszczenia kryształowej kuli.
Wyszłam z gabinetu i skierowałam się do mojego pokoju, rozmyślając o słowach tej kobiety. Dlaczego takiego degenerucha jak ja miałoby spotkać takie szczęście? A jeśli już to nastąpi, to jaki będzie ten cały Marius?
– Na pewno będzie inteligentny, owiany nutką tajemnicy, zabójczo seksowny i… obłędny w łóżku! – powiedziała rozmarzona Maureen, kiedy opowiedziałam jej i towarzyszącej nam Melindzie (która mieszkała w pokoju obok) o swojej wizycie u Stelli Devine. Po tej sugestii obie dziewczyny głośno się roześmiały. To było zdanie Maureen, ale ja miałam na ten temat własne obiekcje. Tak sobie o tym wszystkim rozmyślałam, gdy nagle poczułam czyjeś delikatne ręce na ramionach.
– Pospiesz się, Lil. Za chwilę lekcja telekinezy – szepnęła Melinda.
No tak, kwestię tajemniczego Mariusa musiałam zostawić na później. A zresztą, co mnie obchodzi jakiś obiekt pożądania tej debilki Rani! Pewnie to jakiś odpicowany laluś albo następny mięśniak w glanach i skórzanym płaszczu. Przykro mi, nie mój typ. Poza tym, nie przybyłam tu w celu znalezienia sobie partnera, lecz po to, aby odkryć swoją tożsamość i kształtować odziedziczone po ojcu-wampirze paranormalne dary.
Wstałam więc z łóżka i pobiegłam za dziewczynami do sali, w której miały się odbyć kolejne zajęcia.



6

Sala, w której uczono telekinezy, była dużo większa od sali historycznej i podzielona na dwie równe części. W pierwszej znajdowały się ławki, krzesła i wysokie regały wypełnione książkami. Ta część była przeznaczona do ćwiczeń umysłowych, zaś druga część – do ćwiczeń praktycznych. Tam z kolei znajdowały się różne przedmioty – od delikatnych gęsich piór, poprzez duże drewniane bloki i ciężkie skrzynie, aż po wielkie głazy – służące do podnoszenia i przemieszczania ich siłą woli. Podobało mi się tam; prawie jak w „Harrym Potterze”, którego ubóstwiałam, choć jak dotąd nie wierzyłam w magię.
Specjalistką od telekinezy była Gemma Amberstone, wampirzyca o dosyć wrednym usposobieniu. Prawdziwa wiedźma, można by rzec. Osobiście tak nie uważałam, słyszałam tylko plotki, ale wolałam mieć się na baczności.
Kiedy wysoka, smukła postać Gemmy wkroczyła dumnie do sali, adepci natychmiast się uspokoili i usiedli w ławkach. Kobieta stanęła na środku sali, wyprostowana jak struna od gitary, i zlustrowała zgromadzonych zimnym, obojętnym wzrokiem. Potem przemówiła pewnym, władczym głosem:
– Witam was na kolejnych zajęciach z jednego z działów parapsychologii zwanego telekinezą. Cieszę się, że od tego roku będę mogła nauczać pannę Lilianne Hunter – Przy tym zdaniu podeszła do mnie i spojrzawszy na mnie z góry, oznajmiła, starannie podkreślając słowa: – Czeka cię szampańska zabawa…
Już teraz nienawidziłam tej baby. Śmierdziało mi tu szachrajstwem i niegodziwością na kilometr. Nie wiedziałam tylko, czy ona taka była już od zawsze, czy może spiskowała z kimś przeciwko mnie. Ale nie tylko ja czułam się nieswojo – inni, nawet Maureen i bliźnięta, także siedzieli spięci, usiłując nie dać poznać po sobie zdenerwowania. Jednak Gemma Amberstone koncentrowała się tylko na mnie. Chodziła tam i z powrotem, wlepiając we mnie swoje oczy bazyliszka, a ja kamieniałam pod każdym jej spojrzeniem.
– Zanim zaczniemy kolejną godzinę katorżniczych ćwiczeń, muszę cię sprawdzić, panno Hunter – ciągnęła swój wywód. – Chodź ze mną. Pokażesz mi, czy jesteś wystarczająco silna psychicznie.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła szybkim krokiem do drugiej części sali, tej przeznaczonej do ćwiczeń praktycznych. Nie miałam wyboru – musiałam za nią pójść. Wszyscy adepci wyszli z ławek i stanęli w przejściu, czekając zapewne na niezłe widowisko.
– Spróbuj podnieść i przesunąć każdy z tych przedmiotów samą siłą woli – rozkazała Gemma, wskazując po kolei znajdujące się tam rzeczy.
Nie miałam pojęcia, jak używać telekinezy i czy w ogóle posiadałam taki dar, ale postanowiłam spróbować. Zaczęłam od najlżejszego, czyli gęsiego pióra leżącego na małym stoliczku pod ścianą. Skupiłam na nim całą swoją uwagę i myślałam w kółko: „unieś się, unieś się”, ale to nic nie dało. Zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbijały mi się w skórę.
No unieś się, do cholery!
Zadziałało. Pióro lekko wzleciało ku górze i delikatnie pofrunęło przed nosem Amberstone prosto do pustego, stojącego na jej biurku kałamarza. Uczniowie z niedowierzaniem wstrzymywali oddech, lecz wampirzyca tylko uniosła brew – nie wiedziałam, czy była to oznaka zadowolenia czy zdziwienia.
– Interesujące – mruknęła pod nosem, po czym dodała głośniej: – Nie, to jest dla ciebie zbyt proste. Spróbuj z tym – Wskazała największy z głazów. Na jej twarzy pojawił się chytry uśmieszek, który miałam ochotę zetrzeć. Jednak wykonałam polecenie Gemmy. Tym razem podniesienie głazu siłą woli zabrało mi dużo więcej energii. Kiedy w końcu udało mi się o zrobić, byłam totalnie wycieńczona. Nauczycielce sprawiało radość patrzenie na to, jak męczę się, usiłując utrzymać ten cholerny głaz w powietrzu, co strasznie mnie wkurzyło. Nieoczekiwanie moje siły się zregenerowały, więc skierowałam głaz na ścianę. Uderzył w nią z takim impetem, aż powstała tam ogromna dziura. Wszyscy w osłupieniu wybałuszali na mnie oczy, podczas gdy ja, dysząc z wysiłku, wpatrywałam się nienawistnie w Gemmę Amberstone.
– I co? – warknęłam. – I co teraz pani powie?!
– Cóż… To doprawdy imponujące – powiedziała bez przekonania, ale w jej głosie usłyszałam wyraźną nutę złości. Przez chwilę milczała i świdrowała mnie wzrokiem. - Wystarczy – Odwróciła się do innych. – Koniec lekcji.
Kiedy z ulgą opuściłam salę, siarczyście klnąc pod nosem, dogoniły mnie bliźnięta i Maureen.
– To było niesamowite! – wykrzyknęła zdumiona dziewczyna. – Skąd ty to umiesz? Podnoszenie głazów siłą woli i rozwalanie nimi ścian… Tego jeszcze nikt nie próbował.
– Tak, racja – potwierdził Kyle. – Teraz masz przesrane na całej linii. Nikt nie odważyłby się na taki wyczyn przy Gemmie Amberstone.
Spojrzałam błagalnie na Melindę, mając nadzieję, że chociaż ona powie mi coś pozytywnego, lecz ona tylko potwierdziła słowa brata skinieniem głowy.
– Poza tym, Amberstone jest mentorką Rani i jej świty.
Przełknęłam nerwowo ślinę, czując, że chce mi się wymiotować. No to zapowiada się niezła zabawa… Na razie jednak postanowiłam się tym nie martwić. Poza tym, byłam tak zmęczona, że gdy tylko weszłyśmy z Maureen do naszego pokoju, od razu padłam na łóżko i zapadłam w głęboki sen.



7

Śniła mi się ta idiotka Rani i jej świta. W dodatku towarzyszyła im Gemma Amberstone, której spojrzenie raniło niczym ostre odłamki szkła, wręcz zabijało. Rani znów była ubrana jak dziwka, ale tym razem miała zakrwawioną twarz, a w jej oczach błyskały iskierki obłędu. Powoli, bardzo powoli się do mnie zbliżała i powtarzała z coraz większą siłą i zawziętością: „On jest mój… Marius jest MÓJ!”. Zaczęło mnie to już trochę denerwować, ale jednocześnie intrygować. Kim był ten tajemniczy chłopak? Stella powiedziała: „On tu przybędzie”, więc nie mógł to być uczeń Shadowcastle, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Ale dlaczego Rani wciąż powtarzała, że on należy do niej? Czyżby wiedziała o przepowiedni Stelli Devine i chciała jakoś temu zapobiec? A jeśli tak, to dlaczego nie chciała dopuścić do tego, abym pokonała Alexandra Levinskiego? Nie, chyba raczej chodziło jej o tego Mariusa. Kochała go. No i dobrze, niech robi, co jej się żywnie podoba! Niech robi, co chce, ale niech trzyma się ode mnie z daleka!
W pewnej chwili Rani znalazła się tak blisko mnie, że niemal się dotykałyśmy. Zauważyłam wtedy, że miała tak czarne oczy, że tęczówki zlewały się ze źrenicami. Ale jeszcze bardziej przeraziłam się, kiedy otworzyła usta, ukazując ostre, zakrwawione kły, i rozszarpała mi gardło. Mój krzyk rozniósł się echem w przestrzeni…
…i wtedy obudziłam się zlana potem i zaczęłam gorączkowo rozglądać się po pokoju, aż w końcu napotkałam zatroskane spojrzenie Maureen.
– Co się dzieje, Lily? Strasznie głośno krzyczałaś.
– Śnił mi się koszmar – powiedziałam, rozpaczliwie łapiąc oddech. – Gemma Amberstone, Rani i jej świta… Rani powtarzała coś o jakimś Mariusie. Mówiła, że… on należy do niej… a potem podeszła do mnie i… rozszarpała mi krtań…
Maureen zrobiła gigantyczne oczy.
– A to suka! Ale nie przejmuj się, kochana, wszyscy z rodziny Tamal są tacy wredni. Szanują tylko siebie. No już – Odgarnęła mi z czoła niesforny kosmyk włosów. – Chodź, pora na…
W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka, który narastał z każdą sekundą. Maureen i ja spojrzałyśmy na siebie zdziwione, po czym zerwałyśmy się z łóżka i wyjrzałyśmy na korytarz. Właśnie zbliżał się do nas jakiś adept. To on dzwonił tym dzwonkiem. Szedł szybkim krokiem, a jego źrenice były rozszerzone ze strachu. To niedorzeczne – przecież wampiry nie powinny się bać.
– Co się stało, Lucian? – spytała Maureen, równie zaniepokojona.
– Dyrektor Blake kazał zwołać wszystkich uczniów i nauczycieli na dziedziniec. To pilne.
Nadal nic z tego nie rozumiejąc, wybiegłyśmy na korytarz i pospieszyłyśmy tam, gdzie nas oczekiwano.
Kiedy dotarłyśmy na zatłoczony dziedziniec, przecisnęłyśmy się przez tłum do przodu i stanęłyśmy obok Melindy i Kyle’a Johnsonów. Christopher Blake oraz wszyscy nauczyciele stali z posępnymi minami i spuszczonym wzrokiem. Dopiero po chwili zauważyłam, na co tak patrzą. Moim ciałem wstrząsnęły takie konwulsje, że omal nie zwymiotowałam.
Zwłoki. Jakaś uczennica została brutalnie potraktowana (ba, „brutalnie” to zbyt słabe określenie!): miała rozszarpane gardło i klatkę piersiową. Widziałam tylko postrzępione, zakrwawione mięso, nad którym latały muchy, a nawet kości. Nie odwracałam wzroku od trupa, ale domyślałam się, że niektórzy uczniowie uciekali gdzieś w kąt i zwracali spożyte podczas uczty mięso. Nie znałam tej dziewczyny, ale zrobiło mi się przykro.
– Tak… To, co widzicie, to nie jest żadne fatum. To Elle Rivers, wychowanka profesor Gemmy Amberstone – oznajmił Blake grobowym tonem.
Usłyszawszy nazwisko tej wiedźmy od telekinezy, uniosłam wzrok, żeby na nią spojrzeć, lecz natrafiłam na stojącą naprzeciwko Rani Tamal. Jak zwykle byli przy niej ci dwaj mięśniacy, jednak brakowało jednej z jej koleżaneczek. Była tylko ta blondyna, ale nie było rudej. A potem zauważyłam łzy na ich niemal idealnych twarzach. Jeszcze raz zerknęłam na zwłoki zamordowanej i… oniemiałam. Ofiara miała długie, ognistoczerwone włosy. Tak, to na pewno była ta głupia idiotka ze świty Rani. Ale to nie zmieniało faktu, że czułam się dość niezręcznie. Przełknęłam ślinę i skupiłam wzrok na dyrektorze, który kontynuował:
– Nie mamy pojęcia, kto lub co mogłoby tak postąpić, ale tak na wszelki wypadek proszę was, drodzy adepci, abyście udali się do swoich pokoi i nie wychodzili stamtąd bez potrzeby. Wraz z nauczycielami spróbujemy rozwiązać ten problem.
To powiedziawszy nakrył ciało Elle czarnym płótnem i kazał uczniom wejść do szkoły. Nagle poczułam, jak coś zimnego dotknęło mojej skóry, a potem znowu i znowu. Deszcz rozpadał się na dobre. Świetnie, pogoda wprost idealna do zaistniałej sytuacji.
Przy samym wejściu zaczepiłam Rani. Nie, nie po to, aby znów jej dogryźć, ale po to, aby zwyczajnie pogadać.
– Odczep się! – wrzasnęła i przyspieszyła.
Maureen objęła mnie ramieniem.
– Kto mógł coś takiego zrobić? - zapytałam, gdy już siedziałyśmy w naszym pokoju.
– Na pewno nie człowiek ani wampir. Jakaś inna, potężna istota.
– Może pogadam o tym z Blakiem?
Maureen wzruszyła ramionami.
– Jak chcesz, ale wątpię, by coś zdziałał. Wiele razy ktoś tu ginął, a on nie kiwnął nawet palcem w żadnej z tych spraw. Jedynie wyprawiał uroczyste pochówki.
Zaniepokoiłam się tym faktem, ale mimo wszystko postanowiłam spróbować. Wyszłam więc i skierowałam się prosto do gabinetu dyrektora. Mniej więcej znałam drogę – wystarczyło iść tą samą, którą szłam stamtąd do pokoju. Kiedy tam dotarłam, zapukałam do drzwi i nieśmiało zajrzałam do środka. Christopher Blake siedział przy biurku i pochylał się nad jakimiś papierami.
– Przepraszam…
Spojrzał na mnie, a jego ciemnoniebieskie oczy rozbłysły.
– Ach, Lily! Wejdź, proszę, rozgość się.
Weszłam, zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na krześle naprzeciwko Blake’a. Przez chwilę wyłamywałam nerwowo palce, zastanawiając się, od czego zacząć.
– Ja w sprawie Elle Rivers…
– Tak, domyślam się. No bo w końcu nie wyszłabyś z pokoju, gdybyś nie potrzebowała o tym porozmawiać, prawda?
– Tak, oczywiście – Zamilkłam na moment. – Mówił pan, że załatwi tę sprawę. Mogłabym się dowiedzieć, w jaki sposób chce pan to zrobić?
Na jego twarzy zakwitł wyrozumiały uśmiech.
– Najpierw zorganizuję Elle pogrzeb, a potem wraz z innymi nauczycielami poszukam tego, co ją rozszarpało.
– Mówi pan o tym jako nie o śmiertelniku ani wampirze. Wie pan, co to mogło być?
– Nie, ale domyślam się. W okolicznym lesie grasują różne stworzenia. Podejrzewam, że zrobił to wilkołak albo jakaś istota z zaświatów.
Wilkołak? Duch? Dotychczas nie wierzyłam w takie rzeczy i wyśmiewałam Sage, kiedy mi o nich opowiadała, ale od niedawna nic już mnie nie zaskakuje i jestem w stanie uwierzyć we wszystko.
– Czy mogłabym jakoś pomóc? W końcu po coś tu przybyłam, prawda?
– Nie zaprzeczam. Ale na razie idź do swojego pokoju i poczekajcie z Maureen, aż przyjdę i zabiorę was na lekcję telepatii. Nauczy ciele będą przychodzić teraz po uczniów. Wolimy być ostrożniejsi.
– Pan uczy telepatii? – zdziwiłam się. Myślałam, że dyrektorzy są tylko od zarządzania szkołą.
Blake uśmiechnął się. Tak – usłyszałam w myślach. Cóż, życie może i jest brutalne i bezsensowne (no bo po co żyć, jak i tak się umrze za ileś tam lat, które zlecą jak z bicza strzelił?), ale niesie też ze sobą pełno niespodzianek.
Wróciłam do pokoju, gdzie czekała już na mnie Maureen. Akurat przerwałam jej lekturę „Sezonu czarownicy” Natashy Mostert.
– O, już jesteś – powiedziała, nie odrywając nosa od książki. – Kurde, śmiertelnicy może i są słabi, ale za to tworzą genialne historie.
– Mam wieści – oznajmiłam, na co Maureen natychmiast wbiła we mnie spojrzenie swoich lazurytowych oczu. – Blake uważa, że Elle Rivers mógł zabić wilkołak albo istota z zaświatów. Podobno grasują w pobliskim lesie. Dyro zamierza się tam wybrać z nauczycielami.
Źrenice dziewczyny rozwarły się ze zdumienia.
– Co mamy robić, Lil?
Westchnęłam.
– Nie wiem. Chciałabym im jakoś pomóc, może nawet z nimi tam pójść.
Zszokowana Maureen zaniosła się płaczem. Wstała z łóżka, podbiegła do mnie i zamknęła w swoich objęciach.
– Nie rób tego! Błagam, nie idź tam! – szlochała. – Jeśli stracę współlokatorkę… ach! Jeśli stracę przyjaciółkę, to chyba umrę!
Niespodziewanie po moich policzkach pociekły łzy. Próbowałam je powstrzymać, ale bezskutecznie – ja również się rozpłakałam. Tuliłam do siebie Maureen i głaskając ją po włosach, szeptałam jej w kółko do ucha: „będzie dobrze”, „nic się nie stanie”, „nie pójdę tam”, „przetrwamy” – lecz trudno mi było uwierzyć we własne słowa.

-----------------------------------------------------

PS. Przepraszam za tamto, znaczy za ten brak źródła. Mea culpa, mea maxima culpa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sanai dnia Czw 22:06, 24 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 1:02, 26 Gru 2009    Temat postu:

Pozwoliłam sobie wyciąć część postu, jako że po usunięciu tej bezsensownej dyskusji traci ona sens
Lill


Pytanko do An, Mad i innych, którzy dłużej w tym siedzą: mogłabym prosić o w miarę, że tak powiem, NORMALNĄ i subiektywną ocenę? Dziękuję z góry.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sanai dnia Sob 3:25, 26 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 10:26, 26 Gru 2009    Temat postu:

Sanai, wyluzuj, nie klnij na tego pana. Jeśli chcesz karmić trolla (doskonała zabawa, zapewniam), rób to na spokojnie i z dystansem.

Jasne że możesz liczyć. Zabieram się dziś za nadrabianie zaległości, to może trochę potrwać, bo mam do oblecenia też jedną community na livejournalu i kilka tekstów na Northern Lights, ale dojdę do ciebie Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Lill
Autokrata Pomniejszy


Dołączył: 04 Sie 2006
Posty: 813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: moja jedyna i ukochana Wieś
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:38, 26 Gru 2009    Temat postu:

Dość.
Britpoper, ostrzeżenie. Na privie masz, za co, chociaż chyba nie musiałam tego pisać, bo każdy w miarę ogarnięty człowiek widzi, co wyprawiasz.
Sanai, ciebie upominam za niestosowne do miejsca słownictwo. Rozumiem, że mogłaś się zdenerwować, to normalna reakcja, ale proszę, żebyś zrobiła kilka głębokich wdechów, zanim przelejesz swoje emocje na klawiaturę, zgoda?
An, proszę, nie karm trolla. Wiem, że to fajna zabawa, ale robi się bałagan.
Każdy następny post w tym temacie niedotyczący tekstu Sanai będzie kasowany, uprzedzam.
Dziękuję za uwagę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:38, 26 Gru 2009    Temat postu:

Hmm powiem tak. Ja wirtuozem pióra nie jestem, więc i żaden ze mnie autorytet w sprawach pisania.
Wyrazić swoją subiektywną opinię jednak mogę.
Twoje teksty czyta się całkiem dobrze, chociaż jest w nich wiele błędów.

Co do treści... Na pierwszy rzut oka widać, że jest to skrzyżowanie Harrego Pottera ze Zmierzchem. Myślę, że powinnaś wykazać się odrobinę większą kreatywnością przy tworzeniu tego świata. Mam wrażenie, że niektóre jego elementy, są nie tyle zainspirowane Harrym Potterem, ile po prostu z niego zerżnięte.
Poza tym, wydaje mi się, że to nie jest najlepszy pomysł, żeby tak od razu ujawniać, że Lilly jest wybraną, która ma pokonać wroga szkoły. Myślę, że mogłabyś wymyślić bardziej odpowiedni moment na odkrycie tej prawdy. Poza tym wydaje mi się, że wszystko od samego początku jest zbyt oczywiste. Już w pierwszych rozdziałach pani wróżka mówi : 'Widziałam, jak wrzucasz go w ognie piekielne…' Po co to mówić? Lepiej potrzymać czytelnika w napięciu. Tak samo jeśli chodzi o wątek miłosny. Chyba nie potrzebnie uprzedzasz wydarzenia.
Kolejna rzecz. Kobitka miała ważną wizję. Jak to się stało, że rozgłosiła to całej szkole? Dzieciarnia nie powinna mieć dostępu do takich informacji. Przecież to chyba stawia Lilly w śmiertelnym niebezpieczeństwie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Sanai
Orle Pióro


Dołączył: 15 Lip 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: z planety Pandora
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:43, 27 Gru 2009    Temat postu:

Cóź, Mała_mi, dzięki za opinię. Może faktycznie trochę to jest mdłe, ale dwie rzeczy:

1. To nie jest zerżnięte z HP - ja tylko się tym inspiruję. Nie czytałam wszystkich części, więc nie mam z czego zżynać.

2. NA PEWNO nie inspirowałam się też Zmierzchem. Dziwię się, że wszyscy teraz, gdy czytają książki o wampirach, kojarzą wszystko od razu ze Zmierzchem.

Jednakże w wolnym czasie (którego obecnie nie posiadam) postaram się coś popoprawiać.
A póki co, rozdział 8.

_______________________________________


8

Christopher Blake, jak na wampira, był bardzo słowny, ponieważ przyszedł po nas niedługo po tamtej rozmowie. Odniosłam wrażenie, że cieszył się sporym autorytetem wśród adeptów Shadowcastle. Przy innych nauczycielach mogli sobie plotkować, rozmawiać, śmiać się i wydurniać – przy nim natomiast nikt nie śmiał pisnąć nawet słówka. Jeśli już koniecznie chcieli pogadać, to tylko i wyłącznie telepatycznie. Tak więc, idąc za dyrektorem do sali, dosyć wyraźnie odbierałam myśli reszty grupy, ale zbytnio się nimi nie interesowałam. Wciąż myślałam o Elle Rivers, które pogrzeb miał się odbyć następnej nocy. Tak mnie to pochłonęło, że nie zauważyłam, kiedy lekcja się skończyła. Potem był czas na kolejną ucztę, po której wszyscy musieli udać się na spoczynek, gdyż nadchodził świt, jednak ja nie miałam ochoty ani na jedzenie, ani na sen. Zastanawiało mnie, czy tę dziewczynę faktycznie mogła załatwić istota niematerialna. Nie znałam się na parapsychologii, ale znałam kogoś, kto był w tej dziedzinie ekspertem. Sage.
Zerknęłam na zegar ścienny w Wielkiej Sali. Za pięć piąta. Kurde, nie zdążę. Znaczy, zdążę dojechać do Bostonu przed wschodem słońca, ale wrócić już nie. Tylko że musiałam spotkać się z Sage w trybie pilnym i natychmiastowym.
A co mi tam! Postanowiłam do niej pojechać. Najwyżej zostanę tam do zmierzchu. No i może przy okazji odwiedzę mamę. A do Shadowcastle wrócę pod osłoną nocy, tak, żeby akurat zdążyć na pogrzeb Elle. Z takim postanowieniem upewniłam się, że nikogo w pobliżu nie ma, i czmychnęłam na zewnątrz.
I znów musiałam zmierzyć się z owym lasem, w którym spotkałam tę tajemniczą zjawę ze swojej wizji. Tym razem jednak postanowiłam nie podziwiać widoków i puściłam się biegiem, żeby po drodze nie napotkać niczego ani nikogo nieprzyjaznego. O dziwo, po raz kolejny pamiętałam drogę, dlatego dosyć szybko dotarłam do przystanku, na którym stał ten sam autobus, który mnie tu przywiózł. Natychmiast do niego pobiegłam. Kiedy wsiadłam, ten sam zrzędliwy kierowca bardzo się zdziwił.
– To znowu ty, dziewczynko? Wiesz dobrze, że niebezpiecznie jest chodzić po tym lesie nocą.
Kiwnęłam głową. Ten facet zaczynał działać mi już na nerwy. Nieoczekiwanie naszła mnie ochota, by posmakować jego krwi. Musiałam użyć resztek swoich sił, aby się opanować. Zajęłam tylko swoje stałe miejsce przy oknie i czekałam na podróż do Bostonu. Kiedy kierowca w końcu ruszył, zaczęłam bez specjalnego zaangażowania oglądać przesuwające się za oknem krajobrazy. Tylko czarne korony drzew, nic nadzwyczajnego.
Powoli zaczynałam zasypiać, kiedy nagle moim oczom ukazała się wyraźnie widoczna za szybą twarz tajemniczej zmory z mojej wizji. Nie miałam pojęcia, czy to sen czy jawa. Krzyknęłam, gdy zorientowałam się, że ta szczerząca się do mnie twarz to twarz Alexandra Levinskiego. Kierowca gwałtownie zatrzymał autobus, a pasażerowie zaczęli spoglądać na mnie nieprzychylnie. Ktoś próbował mnie uspokoić, ktoś chciał wzywać karetkę, ktoś głośno się śmiał, ktoś płakał, a jeszcze ktoś, nie wiadomo dlaczego, zaczął się modlić.
W pewnej chwili na ulicy zatrzymał się ambulans. Wysiedli z niego dwaj lekarze w białych kitlach i weszli do autobusu. Jeden z nich miał ze sobą czarną torbę. Przecisnąwszy się przez tłum, obaj dotarli do mnie. Ten pierwszy, trochę niższy od drugiego, chwycił mnie mocno za ramiona i przytrzymał, podczas gdy drugi, wyższy, zaczął grzebać w torbie. Wyciągnął małą latarkę, rozwarł mi powiekę i poświecił w oko, potem to samo zrobił z drugim. Później schował latarkę i wyciągnął z torby strzykawkę oraz małą buteleczkę, zapewne z lekiem uspokajającym. Zaczęłam się wyrywać, ale pomocnik lekarza mocno mnie trzymał. Wrzasnęłam nieludzko, kiedy poczułam ukłucie, lecz po chwili głosy pasażerów zaczęły się zlewać w jeden niewyraźny dźwięk, a ja straciłam przytomność.

Ocknąwszy się, ujrzałam zamazane kontury, które po chwili przekształciły się w ciemną, pomarszczoną twarz kierowcy. Uśmiechał się, ukazując zepsute, poczerniałe zęby. Skrzywiłam się. Zalatywało od niego papierosami, moczem i brudnymi skarpetkami.
– No i co, lepiej się czujesz, mała? Koniec jazdy. Jesteśmy już w Bostonie.
Nareszcie! W mgnieniu oka oprzytomniałam. Odepchnęłam tego obleśnego starca i wybiegłszy z autobusu, od razu ruszyłam w stronę domu Quinnów. Niebo powoli zaczęło się rozjaśniać, a zza wysokich budynków przezierało już słońce. Nie miałam pojęcia, czy jako dhampir mogłam przebywać za dnia na zewnątrz, ale na wszelki wypadek przyspieszyłam z obawy przed spaleniem.
W końcu ujrzałam w oddali dobrze znany mi budynek i ze łzami w oczach wbiegłam do środka nim choćby najmniejszy promień słońca zdążył mnie dotknąć. Znalazłszy się w ciemnym, chłodnym korytarzu, uspokoiłam się i stanęłam pod drzwiami państwa Quinn. Odczekałam jeszcze chwilę, po czym nacisnęłam dzwonek. Kiedy Sage stanęła w progu, ubrana w swoją piżamę w serduszka, opuściłam nieco gardę i rzuciłam się jej na szyję. Zaskoczona tym gestem dziewczyna poklepała mnie lekko po plecach.
– Ja też się cieszę, że cię widzę. Co się z tobą działo?
– Opowiem ci wszystko, jeśli wpuścisz mnie do środka. Aha, i pozasłaniaj okna, jeśli możesz.
Sage wzruszyła ramionami i odsunęła się. Weszłam do mieszkania, pozwalając, by otuliło mnie przyjemne ciepło, i krzyknęłam „dzień dobry”, gdyż pani Quinn siedziała w kuchni, a Sage, kiedy już pozaciągała zasłony, zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Musiałam przyznać, że miło było znów tam się znaleźć. Usiadłyśmy na łóżku, a Sage włączyła swoją wieżę i uregulowała głośność, aby jej rodzice nie słyszeli naszej rozmowy. Miałam nadzieję, że „S + M (A Love Song)” Kidney Thieves wszystko zagłuszy i że nikt nie przybiegnie, aby nas upomnieć, że jest wczesny ranek i mamy ściszyć muzykę.
– A więc, o co chodzi? – spytała Sage po dłuższej chwili.
Nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Powiedz mi, Sage… interesujesz się wampirami i różnymi stworzeniami nie z tego świata… – Kiwnęła głową. Westchnęłam. – Czy ty w nie wierzysz? To znaczy, w to, że istnieją naprawdę?
– Głupio mi się do tego przyznać, ale… tak, wierzę. I cieszę się, że chociaż ty mnie rozumiesz, znaczy, tę moją manię.
– No właśnie. I dlatego proszę cię, jak przyjaciółkę, żebyś wysłuchała mnie do końca, zanim stwierdzisz, że zwariowałam, albo zaczniesz się ekscytować.
Sage energicznie pokiwała głową i rozsiadła się wygodnie. Przynajmniej tyle.
Przemogłam się więc i opowiedziałam jej całą historię, od momentu tej przerażającej wizji aż do śmierci Elle Rivers. Dziewczyna może i była cholerną gadułą, ale można ją było równie dobrze nazwać dobrą słuchaczką. Ani razu mi nie przerwała i okazywała spore zainteresowanie całą historią, co było w jej przypadku normalne, jeśli chodziło o wampiry i te sprawy.
Kiedy skończyłam opowiadać, zareagowała tak, jak się domyślałam – zrobiła wielkie oczy, a potem zaczęła piszczeć, klaskać i podskakiwać jak dziecko. Zupełnie, jakbym opowiedziała jej historię o Kopciuszku czy tym podobnych bzdetach, którymi zachwycają się durne bachory.
– Nie do wiary! Mam przyjaciółkę-dhampira!
– Ciii! – Chwyciłam ją za ramiona i potrząsnęłam nią, aby się uspokoiła. – Zamknij się, głupia! Chcesz, żeby twoi rodzice nas usłyszeli? Dobra, spokojnie – Wzięłam głęboki wdech, po czym znów na nią spojrzałam. – Teraz sprawa Elle Rivers i tajemniczych istot z zaświatów. Wiesz może coś na ich temat? Czym one są i jak je pokonać?
Sage wstała, podeszła do swojej mini biblioteczki i przez chwilę oglądała tytuły na grzbietach książek. Jednak nie było tam nic odpowiedniego. Sage wróciła nieco rozczarowana tym, że nie może mi pomóc. Jej altruizm był doprawdy zaskakujący.
– I co teraz?
Westchnęłam ciężko.
– No nic. Mówi się trudno. Jakoś sobie poradzę. Przyjaciele mi pomogą.
Sage na chwilę posmutniała, ale zaraz się uśmiechnęła.
– Mówisz, że uczysz się w Shadowcastle, ale nie powiedziałaś mi jeszcze, jak tam jest.
Odwzajemniłam jej uśmiech, co nieczęsto mi się zdarzało.
– Cudownie… Jeśli chcesz, to zabiorę cię wieczorem na pogrzeb Elle. Przy okazji pokażę ci szkołę.
Pokręciła głową.
– Chciałabym, ale rodzice się nie zgodzą…
– Szkoda. Ale dobra, nic się nie stało. Może następnym razem przyjdę do ciebie z Maureen, Melindą i Kyle’em. Cóż, na mnie już pora. Chcę jeszcze odwiedzić mamę.
Poszłyśmy do przedpokoju, gdzie uściskałyśmy się na pożegnanie, po czym opuściłam mieszkanie Quinnów i wyszłam na zewnątrz. Słońce zmieniło się w burzę i ulewę. Na szczęście miałam na sobie czarną bluzę z kapturem, więc naciągnęłam go na głowę.
W sumie, dobrze się stało, że Sage ze mną nie poszła. Byłaby tylko piątym kołem u wozu, a poza tym bałabym się zostawić ją samą na pastwę wampirów. Może ona je kochała, ale one z pewnością zrobiłyby sobie z niej przekąskę. A już na pewno Rani Tamal i Gemma Amberstone.
No dobra, dosyć przemyśleń na dziś. Pora odwiedzić mamę. Musiałam wszystko jej wytłumaczyć i omówić z nią wiele trudnych tematów. Ruszyłam więc w stronę domu, nerwowo się rozglądając.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sanai dnia Nie 23:44, 27 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Archiwum opowiadań Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin