Kącik Złamanych Piór - Forum literackie

Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Bosy [NZ]

Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 10:35, 23 Maj 2010    Temat postu:

Zaczyna się jak koszmarny melodramat. Ja, w przeciwieństwie do Malarii nie uważam Sary za karykaturę, wiem, że kobiety potrafią postrzegać mężczyzn w ten sposób, co jednak nie przeszkadza mi w byciu Sarą poirytowaną. Dziewczyna, przynajmniej na początku opowiadania, wydaje się być zainteresowana TYLKO facetem, który przyszedł do jej domu. Wszystkie jej myśli krążą wokół niego, jakby jej życie bez mężczyzny nie miało sensu. Dopiero potem dowiadujemy się, że Sara ma zainteresowania, że rysuje, że gra na gitarze, no i oczywiście plus za całą masę niedorzecznych teorii, skąd ten facet w ogóle się wziął, niemniej jednak, jeśli fascynacja tajemniczym przybyszem, jakkolwiek dobrze rozpisana, będzie podstawą portretu psychologicznego bohaterki, obawiam się, że w pewnym momencie coś mnie trzaśnie (Przypuszczam, że są kobiety, dla których sensem istnienia jest znaleźć Tru Lovera... nienawidzę takich kobiet jako bohaterek.). Będę okrutna - gdyby ten tekst pisała dziewczyna, już zaczęłoby mnie trzaskać, już zaczęłabym podejrzewać romansidło. Pisze facet i piszesz ty - liczę na coś innego, zresztą parę rzeczy mnie zaintrygowało - imię mężczyzny, jego sen, sprawa z Pustelnią - bose stopy to oczywistość. Więc zakładam, że będzie ciekawie tak czy inaczej, chyba, że postanowiłeś sobie wała zrobić i napisać faktycznie melodramat.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez An-Nah dnia Nie 10:36, 23 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:34, 23 Maj 2010    Temat postu:

Z gatunkiem raczej nie będę się zdradzał.
A dziewczyna... Wydaje mi się, że każdy myślałby w takiej sytuacji o tajemniczym przybyszu, który przyszedłby w takich okolicznościach i tak by wyglądał. Jest jeszcze dużo rzeczy związanych z Sarą, które będą wychodzić po mału, tylko nie chciałem wszystkiego naraz pisać.
Albo po prostu nie umiem pisać postaci kobiecych.
Cóż, potraktuję to jako wyzwanie dla mojej wyobraźni, albo jako wprawkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 7:39, 24 Maj 2010    Temat postu:

Fakt faktem, że Sara, natychmiast zaczynając szukać obrączki i wymyślając różne dziwne, niestworzone rzeczy, do tego zajmując się aktualizacją swojego top10 momentów w życiu, nie zachowuje się jak prawdziwa kobieta, a raczej jak jej karykatura. Dlatego patrząc na Sarę jak na karykaturę, tarzam się ze śmiechu. Jeśli nie miała karykaturą być, to gorzej.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 8:02, 24 Maj 2010    Temat postu:

Miało być bardziej śmiesznie niż poważnie, ale może trochę ten balans zaburzyłem i jest faktycznie za bardzo karykaturalna...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 16:58, 26 Maj 2010    Temat postu:

ROZDZIAŁ III

Sześćdziesiąt kilometrów na południowy zachód, Robert Castellon przechadzał się nerwowo po swoim gabinecie wyłożonym boazerią. Ostatnie dni były dla niego prawdziwą udręką. Nie mógł zmrużyć oka, dręczony przez wyrzuty sumienia. Nigdy nie uważał się za złego człowieka, lecz to, co zrobił (a raczej decyzja, którą był zmuszony podjąć) wciąż na nowo rozdrapywało niezagojone jeszcze rany.
Podszedł do stojącego nieopodal drzwi lustra i ogarnął wzrokiem swoją twarz. Odnosił wrażenie, że przez ostatni tydzień przybyło mu kilka siwych włosów. Dotknął swoich pokaźnych worków pod oczami, które stały się jeszcze większe i ciemniejsze niż dotychczas. Może nie dla wszystkich zmiany te były zauważalne, ponieważ ten dobiegający wieku emerytalnego dyrektor szpitala psychiatrycznego przez wiele lat nie zszedł poniżej stu kilo. Miał bardzo sympatyczną prezencję, przez wiele osób nazywaną „ojcowską”, co świetnie pasowało do sprawowanej przez niego funkcji. Rzadkie czarne włosy poprzetykane nitkami siwizny oplatały jego głowę niczym wieniec laurowy, zostawiając na odsłoniętej części sporą, choć wciąż opaloną, łysinę.
O sympatycznej aparycji decydowały jednak jego głęboko osadzone oczy, a właściwie krzaczaste brwi, które zdawały się być nieustannie w pozycji uprzejmego zdumienia, co pozwalało wierzyć rozmówcom Roberta Castellona we własne zdolności retoryczne, a sam dyrektor, być może właśnie ze względu na brwi, uchodził za wspaniałego wręcz słuchacza. Ciepłego wizerunku dopełniały okrągłe okulary w cienkich, drucianych oprawkach i równie okrągła twarz.

Po odejściu od lustra, skierował swoje kroki do okna, które wychodziło na południowy wschód. Drzewa nabrały złotych barw, a on nawet nie zauważył kiedy to się stało. Bycie dyrektorem takiej dużej placówki jak Stratton Memorial Psychiatric Hospital wymagało poświęcenia maksymalnie dużej ilości czasu. Zwłaszcza jeśli chciało się być dobrym dyrektorem. A za takiego uważał się Robert.
Sześć lat wcześniej zakończył praktykę jako lekarz i poświęcił się wyłącznie pracy administracyjnej. Często jednak odbywał konsultację z tutejszymi psychiatrami. Wiele przypadków, mimo określonych w medycynie nazw, było dość nietypowych i należało je rozpatrywać indywidualnie. Dlatego na porządku dziennym było udzielanie ojcowskim tonem rad młodszym kolegom i podopiecznym, którzy często do niego przychodzili. Tych, którzy konsultowali się z nim najczęściej, podejrzewał o brak wzorca ojca – opiekuna rodziny, w dzieciństwie. Oczywiście to były tylko domysły. Nie posądzał jednak swoich brwi o zdolności interpersonalne.
- Jesień, prawdziwe dożynki dla psychiatrów – powtórzył swoją ulubioną maksymę, po czym uśmiechnął się pierwszy raz od dłuższego czasu. Pogoda dopisywała. Spoglądał z trzeciego piętra na pacjentów przechadzających się pod czujną, choć nie zawsze widoczną opieką lekarzy, po okalającym szpital parku. To była jego perełka. Włożył wiele starań, by park stał się nie tylko miejscem wytchnienia, ale prawdziwą oazą spokoju, sanktuarium ciszy i świątynią piękna natury. Zatrudniał pięciu ogrodników, którzy spędzali tu mnóstwo czasu, uwijając się jak w ukropie. Dwóch wykonywało proste prace porządkowe, jeden był odpowiedzialny za przycinkę drzew, kolejny za układanie wielobarwnych kwiatów w najrozmaitsze zbiory, a piąty nadzorował pozostałą czwórkę samemu zajmując się setkami metrów żywopłotów.
Z początku kilku członków zarządu szpitala zarzucało mu nierentowność, ale gdy po kilku miesiącach, na wiosnę, ogród pokazał swoje nowe oblicze, zamilkli i od tamtej pory nie wypowiedzieli złego słowa na dyrektorski sposób zarządzania.
Właściwie nie miał sobie nic do zarzucenia. Sumiennie wykonywał swoje obowiązki, a praca sprawiała mu niemałą przyjemność. Dopiero wydarzenia sprzed kilku dni wywróciły jego świat do góry nogami. Nigdy nie sądził, że byłby do czegoś takiego zdolny. Dziesiątki godzin bił się z myślami, raz się usprawiedliwiając, a innym razem obwiniając. Towarzyszący mu od tego czasu uciążliwy ból brzucha stał się do tego stopnia nieodłączny, że właściwie przestał na niego zwracać uwagę
A przecież Robert miał dobre intencje. Przełom w psychiatrii, który miał dzięki niemu nastąpić, mógł uświęcać wszystkie środki. Możliwość wyleczenia tysięcy osób, co z kolei uszczęśliwi kolejne dziesiątki tysięcy ich bliskich, był wart wszystkiego.
Ale czy na pewno?
Dyrektor Castellon pozwolił odpocząć swoim obolałym nogom i usiadł przy biurku. Niechętnie spojrzał na leżące tam akta. Nosiły znamiona wielokrotnego przeglądania. Biały dotychczas papier był lekko pofalowany na krawędziach, które – zwłaszcza na środku – przybrały żółtawy odcień.
Zdjęcie było natomiast błyszczące, nie licząc tłustego śladu palca. Dla Roberta było natomiast zbrukane krwią. Człowiek na nim widniejący już nie istniał. Castellon nie wiedział dokładnie, gdzie zakończyło się to istnienie, ale doskonale wiedział jak.
Bolesne wspomnienie zapiekło go pod przymkniętymi powiekami.
Misterne konstruowanie planu to zupełnie co innego, niż wcielenie go w życie. Nawet jeśli wszystko się powiedzie. Czuł się wypalony moralnie i zepsuty od środka, jak pomidor przeżarty przez pleśń. Nigdy nie spodziewałby się po sobie takich reakcji. Współpracownicy oczywiście nic nie podejrzewali. Zauważyli tylko symptomy zewnętrzne i nieśmiało sugerowali urlop. Może i na niego zasługiwał, ale uważał, że jest jeszcze za wcześnie. A została sprawa, którą trzeba doprowadzić do końca.
Ostatni raz zerknął na zdjęcie, po czym zdecydowanym ruchem zamknął akta i schował je do ostatniej szuflady.
Nie miał czasu na odpoczynek. Nie teraz, kiedy sprawa „niewyjaśnionej ucieczki pacjenta” nie jest zakończona.

*

Sterylny zapach poczekalni uderzał w nozdrza, co nie było zbyt wskazane dla zgiętego w pół Setha. Siedząca na krześle obok Sarah delikatnie głaskała go po plecach i z całych sił się powstrzymywała przed uspokajaniem znękanego chorobą blondyna słowami, które normalnie kieruje się w takich sytuacjach do dzieci:
- Już, już kochanie... Mamusia jest przy tobie...
- Wszystko będzie dobrze skarbie. Jesteś taki dzielny!
- Nie bój się króliczku. Pan doktor cię zbada, brzuszek przestanie cię boleć i będziesz całkiem zdrowy! A potem może pójdziemy na pizzę?
„Ostatnie zdanie byłoby ryzykowne”, uzmysłowiła sobie Sarah, „Dzieciak na myśl o pizzy mógłby się znowu porzygać”.
Na wszelki wypadek zrezygnowała z głaskania Setha i zajęła się wnikliwymi oględzinami poczekalni lekarskiej. Była tu pierwszy raz. Ponieważ sama była ubezpieczona, korzystała z usług publicznej służby zdrowia, ale przecież jej „podopieczny” nie miał żadnych dokumentów, a imię „Seth” nie otwierało w magiczny sposób wszystkich drzwi, tak jak „Sezamie otwórz się”. W dzisiejszych czasach bardziej skuteczne byłoby zapewne coś w stylu: „Mam dwieście tysięcy dolarów, willę nad morzem i nagrane wszystkie odcinki <<Przyjaciół>>. Może się dogadamy?”.
Poza nimi siedziały tam jeszcze cztery osoby. Wszyscy pozorowali zupełną obojętność, ale gdy tylko ktoś choćby przez chwilę stracił czujność, od razu był taksowany nieufnym wzrokiem przez pozostałych. Zdaje się, że podobnie zachowują się niektóre zwierzęta, które tylko pozornie nie mają wspólnych interesów. W końcu kolejka była tylko jedna, lecz można było odnieść wrażenie, że taki wynalazek został usankcjonowany społecznie całkiem niedawno, dlatego nie był darzony powszechnym respektem. Akceptacją, owszem. Ale raczej wymuszoną.
Atmosfera zupełnie nie przystawała do wyglądu pacjentów. Niektórzy przyszli sami, inni – podobnie jak Seth – ze swoim opiekunem. Byli to ludzie raczej dobrze sytuowani, którzy woleli wyższy standard obsługi za pieniądze niż darmową nasiadówę w przychodni publicznej.
Była więc matka z dzieckiem, inna matka z innym dzieckiem i starszy, nobliwy mężczyzna, a także czarnoskóra pani po czterdziestce w czerwonym, jak krew z winem o zachodzie słońca, żakiecie.
Normy społeczne nakazywały im wszystkim grzecznie czekać w zielono-białym pomieszczeniu z obitymi zieloną skórą krzesłami. Ale gdyby na chwilę można było zapomnieć o tym wszystkim, co wywalczyła dla ludzkości cywilizacja i zdać się tylko przez krótki moment na samą biologię i nietolerancyjną ewolucję, to po kilku sekundach każdy obsikał by swój teren, a następnie wszyscy rzucili by się sobie do gardeł. Najsilniejszy wygrywa i wchodzi do lekarza bez kolejki. O ile lekarza nie zatłukł by kamieniem inny lekarz za karę, że tamten zabrał mu jego żonę do jaskini.
Sarah doszła do wniosku, że kiedyś ludzie chyba nie żyli zbyt długo.
W myślach pobłogosławiła kolejkę.
Przejrzała po raz trzeci leżące na stoliku broszury zachwalające przeróżne leki, po czym zerknęła na wciąż skulonego Setha. Na pewno z takimi mięśniami nie miałby problemu z wywalczeniem prymatu w czasach pierwotnych. Ale z drugiej strony nie potrafiła go sobie wyobrazić jako agresora, który mógłby mordować niewinne jelonki i pieprznąć w nos każdemu samcowi zbliżającemu się do tego samego wodopoju.
Wyobraziła go sobie jako doskonałego protektora, który wykorzystuje siłę swych mięśni by bronić swej wybranki serca przed brudnymi i obleśnymi jaskiniowcami. Najpewniej byłby też pierwszym, który wpadłby na pomysł obdarowania jej bukietem kwiatów, a zamiast dziczyzny, wynalazłby recepturę na kotlety sojowe.
„Jestem nienormalna”, skwitowała swoje rozważania i uśmiechnęła się pod nosem. Natychmiast poczuła na sobie ostry wzrok pozostałych pacjentów. Postanowiła to z całych sił zignorować.
Piętnaście minut później nadeszła ich kolej, więc wolnym krokiem (Seth wciąż był skulony i trzymał się za brzuch) weszli do gabinetu. Pomieszczenie bardziej wyglądało jak recepcja niż klasyczny pokój lekarski. Doktor siedział oddzielony od nich wysokim, marmurowym blatem, zza którego widać było jedynie górne kilka centymetrów monitora komputerowego, a także głowę i niewielką część ramion lekarza, na którego plakietce widniało: „M.D. Marcus Finge. Gastrolog”. Miał twarz wypraną z wszelkich emocji. Zimną, nieprzeniknioną, a zarazem profesjonalną. Sprawiał wrażenie kogoś pewnego siebie, kto kilkanaście dobrych lat temu porzucił zwyczaj uśmiechania się do swoich pacjentów na przywitanie.
- Proszę usiąść – rzucił sucho, wskazując na dwa krzesła stojące naprzeciwko niego. Sarah miała ogromną ochotę rozbić ten marmurowy blat jakimś ciężkim sprzętem. Nie rozumiała koncepcji oddzielania się lekarza od pacjenta. Sethowi było najwyraźniej wszystko jedno, bo powieki miał mocno zaciśnięte, a zarazem przygryzał odrobinę dolną wargę. Gdyby znajdywali się w innym otoczeniu, mogłoby się wydawać, że ma jakiś przykry sen. Sarah jednak próbowała sobie wyobrazić, przez co może przechodzić jej nowy znajomy.
Doktor Finge nie podzielał widocznie jej empatii, bo zajęty był porządkowaniem dokumentacji poprzedniego pacjenta. Na czterdzieści lat był za stary. Na pięćdziesiąt za młody. W końcu umieściła go w przedziale czterdzieści sześć do czterdziestu dziewięciu. Jego zaokrąglony nos i mała odległość ust od podbródka przywodziły Sarze na myśl jakiegoś ptaka.
Jaskółka? Nie... Zbyt finezyjna. Orzeł? Zbyt szlachetny.
Przerzedzone włosy i zgarbiona sylwetka.
Sęp? Tak, sęp wydawał się być niezwykle trafny.
Doskonale potrafiła sobie wyobrazić jak doktor-sęp zrywa się z krzesła i siada na marmurowy blat, przez kilkadziesiąt kolejnych sekund podejrzliwie łypie oczami na otoczenie, a następnie rozpościera skrzydła, otwiera dziób i...
- KhhhhhhhhhhhhhyyyyyyyyyYYYYYYYY!!!!!!!!
- Słucham? – rozszerzyła źrenice do granic ludzkich możliwości. Serce tłukło się jej w klatce piersiowej jak kauczukowa piłeczka.
- Z czym państwo do mnie przychodzą? – powtórzył lekarz jeszcze raz, na co Sarah delikatnie się zarumieniła.
Krótko streściła dolegliwości Setha, po czym lekarz zaprosił go na kozetkę, gdzie dotykał go z różnym natężeniem w coraz to inne części brzucha, pytając się co chwila o ból.
Sarah zajęła się w tym czasie oglądaniem dyplomów wiszących w gabinecie. Większość tak naprawdę dotyczyła udziału w licznych konferencjach naukowych. Dla niej taki lekarski spęd był równoznaczny z kilkugodzinnym rejsem jachtem, zajadaniem się wyszukanymi daniami, próbowaniem rozmaitych napitek, by później wszyscy spotkali się w jednej Sali, pijani lub skacowani, w celu wysłuchania arcynudnego wykładu (który, rzecz jasna nikogo poza prelegentem nie obchodził) o nowym leczeniu jakiegoś mniej lub bardziej wymyślnego schorzenia, a potem wszyscy zebrani klaskali i wracali do swoich apartamentów w pięciogwiazdkowych hotelach, by ostatecznie dostać taki dyplom, po dwóch dniach wrócić do domu, powiedzieć żonie o ciężkiej pracy na konferencji, owocnych, merytorycznych spotkaniach ze śmietanką lekarską kraju („był tam nawet O’Connaghan, pamiętasz kochanie? Ten staruszek, który tak bardzo przypominał nam Sean’a Connery”) i mnóstwie wyniesionych korzyści, z których jedyną jest tak naprawdę powieszenie takiego dyplomu na ścianie w gabinecie.
Równie dobrze na dyplomach mogłoby być napisane: „Byłem na zarąbistej imprezie. Właściwie to nic nie pamiętam, więc dali mi dyplom, żebym miał to udokumentowane. Aha, chyba ktoś coś tam mówił o medycynie. Albo o nowej nalewce miodowej”.
Widok Setha na kozetce lekarskiej napawał Sarę nieokreślonym lękiem. Serdecznie nie cierpiała wizyt w jakichkolwiek gabinetach, szpitalach i przychodniach. Sterylny, słodko-ostro-mdlący zapach farmaceutyków wcale jej nie uspokajał. Przywoływał wspomnienia, które z całych sił próbowała wepchnąć do bezdennej studni swojej świadomości. Jednak wracały nieproszone, wywołując u niej w najlepszym przypadku gęsią skórkę.
Dla zabicia czasu rozpoczęła przeszukiwanie zawartości torebki. Poczuła nieco wymuszoną ochotę na miętową gumę do żucia i miała nadzieję, że może jakiś nienaruszony listek albo drażetka znajdą się w jej brązowej, skórzanej i niezwykle pojemnej przechowywalni-wszystkiego-aż-do-momentu-generalnego-porządku. Nie dane jej było jednak odnaleźć czegokolwiek, co można by było z czystym sumieniem żuć, bo odezwał się do niej doktor Finge.
- Musimy zrobić pani przyjacielowi USG jamy brzusznej – oznajmił tonem lekceważąco-oczywistościowym. Sarah wstała i patrzyła doktorowi prosto w oczy, co nie było trudne, ponieważ ten był od niej wyższy nie więcej niż pięć centymetrów. Im dłużej mu się przyglądała, tym większe miała wrażenie, że z każdą sekundą gałki oczne lekarza zapadają się powoli coraz głębiej. Czekała na dalsze wyjaśnienia. A on czekał na jej pytania.
- To dobrze, czy źle? – spytała w końcu, na co Marcus Finge zaserwował jej uśmiech pod tytułem: „Wiedziałem, że o to zapyta”.
- Nie jestem w stanie powiedzieć, co dokładnie dolega panu...
- Sethowi – podpowiedziała Sarah.
- …Sethowi… Zgadza się… Rodzaj, miejsce i natężenie bólu wskazują prawdopodobnie na jakąś anomalię. Na chwilę obecną mogę jedynie spekulować, ale takie czcze rozważania nie mają najmniejszego sensu. Badanie ultrasonografem powinno wszystko wyjaśnić – dodał stanowczo, siadając za swoim marmurowym blatem.
Doktor-ptak z każdą chwilą wydawał się Sarze coraz bardziej arogancki i zarozumiały. Wyobraziła sobie jego żonę i ogarnęło ją współczucie dla tej kobiety.
- Poproszę dokumenty. Muszę wypisać skierowanie na badania – poprosił doktor, przygotowując formularz do wypełnienia. Sarah, po krótkich poszukiwaniach, podała lekarzowi dowód tożsamości. Marcus Finge, nawet na nią nie patrząc, sięgnął po plastikową kartę i już miał zacząć spisywać dane, gdy podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.
- Dowód pani przyjaciela, a nie pani.
- Seth nie ma ze sobą żadnych dokumentów… - przyznała z ociąganiem. Doktor Finge uniósł pytająco brwi.
- Jest bezdomny? – zapytał szeptem, choć sam zdawał się nie wierzyć w taką ewentualność. Spojrzał ukradkiem na Setha, który wciąż siedział skulony na kozetce i patrzył się beznamiętnie przez okno.
- Nie… - na jej twarzy zawitał krótki, kłopotliwy uśmiech. Jak miała to powiedzieć? Że znalazła go pod drzwiami? Że przybłąkał się w czasie burzy? „Tak, dzisiaj przypałętał się jakiś blondyn. Stał biedak pod drzwiami i skamlał. Dała mu miskę wody i kość do obgryzienia. Miał całą sierść mokrą, bidulka i kulał na przednią łapkę. Nie wiem na ile go zatrzymam. Ostatnio zdechł mi ten szatyn, do którego tak się przywiązałam. Spał mi w nogach, taka była z niego pociecha. A jak rezolutnie merdał ogonkiem, kiedy tylko zobaczył suchą karmę... A ten nowy może zamieszkać w budzie tamtego poprzedniego, na tyłach domu. Nauczę go aportować i podawać łapę”.
Absurd.
– Cóż… Opiekuję się nim. Stracił pamięć i nie zna swojej tożsamości – powiedziała niechętnie, bawiąc się srebrnym łańcuszkiem u szyi.
- Zgłosiła to pani?
„Gdzie? Do schroniska z zaginionymi blondynami?”
- Ja… słucham? – udała chwilowe roztargnienie, żeby zyskać na czasie.
- No, czy była pani na policji? – ponowił pytanie doktor-sęp, przyglądając się uważnie Sarze.
- Tak, oczywiście – skłamała. – Zrobili mu zdjęcia, pobrali odciski palców, spisali raport i mają się odzywać, kiedy ktoś się zgłosi.
Kiedy skończyła mówić, spojrzała wyczekująco na doktora Finge’a, na jego protest. Obawiała się, że zapyta czy policja w takich przypadkach nie zostawia takich tajemniczych blondynów u siebie, czy aby na pewno oddaje je lekkomyślnym kobietom na przechowanie. A może wydają jakiś swój specjalny, policyjny dokument, który trzeba przedłożyć lekarzowi. Nie miała pojęcia jak to wszystko przebiega, więc jej umysł, zamiast dostarczać jej szczegółów dotyczących formalności, zaczął podrzucać Sarze wrażenia zmysłowe: opis komisariatu, wygląd policjanta przyjmującego zgłoszenie, zapach parzonej kawy, markę aparatu… Postanowiła przez jakiś czas nie używać tych barwnych obrazów w rozmowie, ale zachowała czujność.
Odetchnęła z ulgą, kiedy zdała sobie sprawę, że doktor przestał się tym interesować i nie zada żadnych niewygodnych pytań.
Właściwie nie potrafiła powiedzieć, dlaczego nie poszła z Sethem na policję. Odkładała ten moment w czasie, tłumacząc się przed samą sobą różnymi względami. W końcu trzeba go było wysuszyć, nakarmić i opatrzyć. Sarah nie chciała się przyznać przed samą sobą, że czuła z nim pewnego rodzaju emocjonalną więź. Coś więcej niż tylko „syndrom pielęgniarki”. Maskowała się z tym jak potrafiła, ale w głębi duszy wiedziała, że nie poszła z Sethem na komisariat, bo się bała.
Bała się, że jej go zabiorą.
- W takim razie poproszę jeszcze pani dowód – powiedział doktor Finge, wyciągając rękę ponad marmurowym blatem. – Potrzebuję spisać czyjeś dane. Jeśli nie Setha, to jego opiekuna, którym chyba teraz jest pani. – Dodał, gdy zauważył malujący się na jej twarzy strach.
Po kilkudziesięciu sekundach trzymał w rękach jej dowód tożsamości. Kobieta patrząca ze zdjęcia nieznacznie różniła się od tej stojącej przed nim. Przede wszystkim twarz była nieco bardziej smukła, a włosy rozpuszczone i lekko sfalowane.
- Sarah Welverton – rzucił w przestrzeń, zupełnie jakby się jej tutaj spodziewał. Ludzie często wypowiadali takim tonem czyjeś nazwisko. Zwłaszcza wtedy, kiedy taki delikwent coś przeskrobał. Ona widziała go zdecydowanie po raz pierwszy. Nie zapomniałaby twarzy doktora-sępa. Marcus Finge najprawdopodobniej też nigdy wcześniej nie uświadczył jej widoku. – Poproszę jeszcze pani numer telefonu i zapraszam na badanie jutro rano. – Sarah skrzywiła się z niezadowoleniem, ale doktor nie pozwolił jej przerwać. – Badanie ultrasonografem wymaga oczyszczonych jelit pacjenta, więc do jutra rano głodówka, albo ewentualnie jakiś lek na przeczyszczenie.
Skinęła posłusznie głową, podyktowała swój numer telefonu, a gdy dopełniła wszystkich formalności, opuściła gabinet razem z umęczonym Sethem. Przed wyjściem włożyła do torebki receptę, którą wypisał lekarz na czasowe uśmierzenie bólu.
Na plecach czuła spojrzenie doktora-sępa. Przechodząc przez poczekalnię starała się unikać wzroku pozostałych pacjentów, którzy siedzieli pogrążeni w swojej pierwotnej zawiści. Podświadomie objęła Setha swoim ramieniem, broniąc go przed hordą anonimowych potencjalnych agresorów.
"Kim jesteś, Seth?", zadała pytanie w myślach.
- Nie wiem... - odpowiedział nagle. Oczy wciąż miał zamknięte.
Sarah cofnęła rękę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Laj-Laj dnia Sob 17:49, 21 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Alice
Orle Pióro


Dołączył: 20 Sty 2010
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Początku
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 8:40, 29 Maj 2010    Temat postu:

Dobra, zacznę od kilku niewyłapanych jeszcze błędów:
Cytat:
Drugi talerz czekał już przygotowany na Sarę, która ostatnimi wprawnymi ruchami drewnianej łopatki po teflonowej patelni przemieniała kilka surowych jajek w prawdziwą ucztę dla wygłodniałego żołądka.

Och. Och. Trochę za dużo przymiotników. Zdanie przyprawiło mnie o lekki zawrót głowy xD.
Cytat:
Uwielbiała swoje kilkanaście par butów, a poza tym miała bardzo delikatne stopy

Kropa gdzieś uciekła.
Cytat:
a piąty nadzorował pozostałą czwórkę samemu zajmując się setkami metrów żywopłotów.

Jakoś nie podoba mi się to "samemu". Chyba lepiej byłoby: a piąty nadzorował pozostałą czwórkę, sam zajmując się setkami metrów żywopłotów.
Cytat:
- Nie bój się króliczku.

Przecinek po "się" poszedł na wagary razem z kropą Wink.
Cytat:
by później wszyscy spotkali się w jednej Sali, pijani lub skacowani,

Jakoś nie bardzo mogę zrozumieć, dlaczego jest to "sali" z dużej litery.
Cytat:
- Nie… - na jej twarzy zawitał krótki, kłopotliwy uśmiech.

Wychodzi na to, że ten uśmiech mógł zakłopotać doktora-sępa a nie być spowodowany JEJ zakłopotaniem xD.
Proponuję zmienić na "krótki, zakłopotany uśmiech".
Całość mi się podoba i jestem pewna, że zajrzę, kiedy pojawi się następna część. Sarah nieodmiennie przywodzi mi na myśl nieco mądrzejszą wersję Bridget Jones ;P. Mam nadzieję, że to celowy zabieg. Pojawiają się kolejne niewiadome, nic nie jest proste i pewne. To dobrze, nie podajesz czytelnikowi wszystkiego na tacy. Czekam i pozdrawiam: Wilkołaczyca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Mała_mi
Gęsie Pióro


Dołączył: 16 Gru 2009
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:53, 15 Cze 2010    Temat postu:

Huh, napisałam ten komentarz naprawdę baaardzo dawno temu. Niestety w czasie sesji dokument tekstowy zaginął w czeluściach mojego twardego dysku. Nieźle się natrudziłam, żeby go odnaleźć. Mam na kompie milion pięćset dokumentów i żaden z nich nie jest podpisany Razz

Hmm no dobra... to jest komentarz do fragmentów 2 i 3.

Prawda jest taka, że... pierwsza część wydała mi się bardzo intrygująca. Kolejne, niestety, już nie tak bardzo. Sama nie wiem co mi tutaj w tym wszystkim nie gra. ( Ha do pupy z taką oceną, nie?)
Po prostu... brak mi tutaj tego CZEGOŚ.
Doszłam do wniosku, że zdecydowanie bardziej podobasz mi się w tekstach humorystycznych. Być może dlatego, że narracja pierwszoosobowa i humorystyczny wydźwięk całości tuszował nieco braki stylowe.
Oczywiście nie twierdzę, że twój styl mi się nie podoba. Jesteś jedną z lepiej piszących osób na tym forum. I te braki stylowe na pewno nie są wynikiem braku talentu, tylko zwykłego pośpiechu. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Cały czas mam wrażenie, że to co nam pokazujesz, nie jest szczytem twoich możliwości. Przede wszystkim... no czy ja wiem, sama liczba literówek i takich głupich błędów świadczy o tym, że chyba nie starałeś się tego tekstu dopieszczać. Chciałabym kiedyś przeczytać jakieś twoje opowiadanie, które zostałoby przez ciebie wygłaskane i wycackane, w którym każde zdanie byłoby dokładnie przemyślane. Jestem przekonana, że tekst byłby wtedy piękniejszy. Bo czytając to, myślałam cały czas : "Ok, niezłe to jest, ale stać cię na więcej"
Widzę tutaj zachwiania, poziom jest trochę nierówny. Niekiedy jest pięknie i cudnie, innym razem zdania wyglądają, jakby napisane były trochę na odpieprz. Zdarzają fragmenty bardzo ładne, ale zdarzają się też przeciętne, które na pewno dałbyś radę się napisać lepiej. Tak mi się przynajmniej wydaje.


Jeśli chodzi o treść to jak do tej pory wszystko wydaje się trochę blade, mało wyraziste. Seth (imię kojarzy mi się z gwiezdnymi wojnami) jak na razie jest w moich oczach strasznie papierowy. Właściwie powiem szczerze, że po przeczytaniu pierwszych trzech fragmentów pamiętam tylko, że chłopak ma niezłą klatę. Brak mi tutaj jego osobowości. Amnezja amnezją, można stracić pamięć, ale osobowości chyba się tak szybko nie traci. Chyba:p Generalnie chłopak, póki co, jest dla mnie tylko niezłą klatą i ładną buzią.
Sarah... hmmm dziwna z niej osóbka. Dziwią mnie jej reakcje, bo wiem, że ja zareagowałabym inaczej. Jeśli zdecydowałabym się przyjąć obcego faceta pod swój dach, to czułabym się zaniepokojona, wystraszona, pewnie nie mogłabym spać w nocy, czekając aż przyjdzie mnie zabić i zgwałcić. Na pewno nie wzięłabym prochów nasennych. Brakuje mi tu jakieś walki wewnętrznej. Sprzecznych odczuć, albo wyrzutów sumienia, że tak po prostu zaufała obcemu kolesiowi, tylko dlatego, że ma łagodną, dobrą twarz. Jej myśli na temat tego, czy ma dziewczynę, czy ma żonę, a może jest gejem wydają się być trochę nieadekwatne do sytuacji.


Aha, ale tak czepiam się i czepiam, ale nie mogę zapomnieć o pewnej ważnej kwestii. Forumowe opowiadania często gęsto mnie męczą. Zdarza się, że trudno mi dobrnąć do końca, mimo że tekst jest dobry. Twoje opowiadanie czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. A to plus. Niby nic się nie dzieje, ale jednak nie nudzi. Jest tez szczypta humoru, jest jakaś tajemnica. Jest obietnica ciekawej historii.


A teraz uzupełnienie - fragment 4



Cytat:
Dotknął swoich pokaźnych worków pod oczami, które stały się jeszcze większe i ciemniejsze niż dotychczas. Może nie dla wszystkich zmiany te były zauważalne, ponieważ ten dobiegający wieku emerytalnego dyrektor szpitala psychiatrycznego przez wiele lat nie zszedł poniżej stu kilo.


Nie rozumiem dlaczego jego tusza miałaby wpływać na to jak ludzie postrzegali jego wory pod oczami.


Cytat:

Siedząca na krześle obok Sarah delikatnie głaskała go po plecach i z całych sił się powstrzymywała przed


Może się czepiam, ale gdyby zmienić kolejność „się” w zdaniu, to brzmiałoby to o wiele płynniej.

Cytat:
Dla niej taki lekarski spęd był równoznaczny z kilkugodzinnym rejsem jachtem, zajadaniem się wyszukanymi daniami, próbowaniem rozmaitych napitek, by później wszyscy spotkali się w jednej Sali, pijani lub skacowani, w celu wysłuchania arcynudnego wykładu (który, rzecz jasna nikogo poza prelegentem nie obchodził) o nowym leczeniu jakiegoś mniej lub bardziej wymyślnego schorzenia, a potem wszyscy zebrani klaskali i wracali do swoich apartamentów w pięciogwiazdkowych hotelach, by ostatecznie dostać taki dyplom, po dwóch dniach wrócić do domu, powiedzieć żonie o ciężkiej pracy na konferencji, owocnych, merytorycznych spotkaniach ze śmietanką lekarską kraju („był tam nawet O’Connaghan, pamiętasz kochanie? Ten staruszek, który tak bardzo przypominał nam Sean’a Connery”) i mnóstwie wyniesionych korzyści, z których jedyną jest tak naprawdę powieszenie takiego dyplomu na ścianie w gabinecie.


Czy to jest jedno zdanie? Najdłuższe jakie w życiu chyba widziałam. Strasznie męczące. Zanim dobrnęłam do końca, nie pamiętałam już jak się zaczęło. Moim zdaniem, lepiej by to wszystko brzmiało, gdyby zostało poćwiartowane na kilka zdań.



Cytat:
- Nie… - na jej twarzy zawitał krótki, kłopotliwy uśmiech. Jak miała to powiedzieć? Że znalazła go pod drzwiami? Że przybłąkał się w czasie burzy? „Tak, dzisiaj przypałętał się jakiś blondyn. Stał biedak pod drzwiami i skamlał. Dała mu miskę wody i kość do obgryzienia. Miał całą sierść mokrą, bidulka i kulał na przednią łapkę. Nie wiem na ile go zatrzymam. Ostatnio zdechł mi ten szatyn, do którego tak się przywiązałam. Spał mi w nogach, taka była z niego pociecha. A jak rezolutnie merdał ogonkiem, kiedy tylko zobaczył suchą karmę... A ten nowy może zamieszkać w budzie tamtego poprzedniego, na tyłach domu. Nauczę go aportować i podawać łapę”.



Haha a ten fragment bardzo mi się podoba Smile



No dobra. Ostatni dodany fragment podoba mi się najbardziej. Problem w tym, że jeśli główny bohater już na wstępie zniechęci mnie do siebie, to potem trudno mi jest go polubić. Prawda jest taka, że mi również Sarah wydała się bardzo płytką osobą. Niektóre jej myśli są nawet zabawne, inne wydają się nieco niedorzeczne.
Na przykład jej rozkmina na temat wieku doktora. No gdzie ja bym pomyślała, żeby wbić kogokolwiek w przedział czterdzieści sześć do czterdziestu dziewięciu lat. Szczególnie jakby się mój znajomy zwijał z bólu tuż obok. Poza tym nie wiem jak ona mogła przypominającego sępa doktora skojarzyć najpierw z jaskółką Razz Ale to tylko subiektywne odczucia.


Hmm a ten pacjent z psychiatryka? Chodzi o Setha? Tak mi się wydaje. Ciekawe...


Co to ja jeszcze chciałam powiedzieć? Aha, już wiem. Ciekawa jestem jak się rozwinie akcja, więc czekam na dalsze fragmenty.

Pozdrawiam:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:14, 24 Cze 2010    Temat postu:

Ha, nie jestem jedyną babą, którą dziwi zachowanie Sary. Mi dobrze ujęła to, czego ja nie umiałam odpowiednio wysłowić.

Na początek muszę rzec, że pierwszy akapit byłby bardzo w porządku - aczkolwiek znów - po w miarę uporządkowanym wprowadzeniu - mam wrażenie pewnego chaosu. I to chyba nie do końca kontrolowanego. Już opis dyrektora skacze po szczegółach, zaczynając od rzeczy tak szczegółowych jak worki pod oczami, przechodząc do ogólnych, jak postura, by znów wrócić do szczegółowych. Szczerze mówiąc, bardziej właściwą kolejnością byłoby wspomnienie o posturze na samym początku, a potem tylko coraz bardziej uszczegóławiać.
Dalej, Sara coraz bardziej mnie zadziwia jako dyżurna mentalna blondynka. Inaczej bym wytłumaczyła, chociażby tym, że nie zdążyłam takiego Setha odprowadzić na policję, bo uznałam jego zdrowie i być może życie za - przynajmniej chwilowo - ważniejsze.
Tak czy inaczej, Sarę ciężko polubić i właściwie - poza idiotycznymi rozkminkami - nie posiada charakteru. Podobnie jak Seth, który w opowiadaniu faktycznie jest jedynie posiadaczem blond włosów i ładnej klatki piersiowej. Jego bierność lub nieogarnięcie także wypadałoby jakoś zaznaczyć, bo obecnie wypada on wyjątkowo blado. Jedynym ciekawszym elementem jest zdolność czytania w myślach, jaką zdaje się przejawiać. Gdyby nie to, byłby kompletnie nieinteresujący i pewnie czytelnik znudziłby się szybko.

Jeszcze może wrócę do samej konstrukcji tekstu i stron technicznych. Zdania, budujące opisy i wszelaką narrację wydają mi się zbyt często pojedyncze. Gdy nie ma galopującej akcji, a spokojny moment, wybijają one z rytmu i zakłócają wrażenie. Szatkują opis, burzą spokój. W sytuacji, gdy nie ma galopującej akcji, narracja powinna być spokojna, nawet jeśli opowiada o czymś, co powoduje niepokój. Budować raczej wrażenie stanu niż szybkich zmian.

Znów mamy też trochę nieprzydatnych informacji - co komu po wiedzy, że okno wychodziło na południowy zachód? Zwłaszcza że widzimy drzewa na zewnątrz, a wystroju gabinetu już nie. Wypadałoby wspomnieć coś o umiejscowieniu biurka - pod ścianą, przy oknie, gdzieś indziej - czy o wielkości pokoju. Takie bardzo ogólnikowe informacje, które jednak dadzą czytelnikowi jakiś obraz. To samo, o ile pamiętam, było w domu Sary - także była to kompletnie nieopisana przestrzeń. A można ją ubarwić, uwiarygodnić czymkolwiek - ulubionym długopisem, maskotką, bałaganem - lub przeciwnie, wzorowym porządkiem - na biurku.

A. I w kilku miejscach "by" nie było przyklejone do czasownika. W opisie poczekalni u lekarza. A powinno być. Byłby, nie był by.
Tym razem nie powypisuję wszystkich błędów. Chochlików jest sporo, a mi się krytycznie nie chce.
Laj-Laj napisał:
Ten staruszek, który tak bardzo przypominał nam Sean’a Connery
Błędna odmiana imion i nazwisk angielskich. Seana Connery'ego. Gdy imię czy nazwisko kończy się spółgłoską, nie ma prawa posiadać apostrofu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:17, 24 Cze 2010    Temat postu:

Na jakiś czas wstrzymuję się z pisaniem tego opowiadania. Rzeczywiście mam za dużo błędów i niedopracowanych elementów. Macie racje co do swoich uwag. "Poważne" rzeczy jakoś mi nie idą.
Może kiedyś do tego wrócę, popoprawiam. Nie chciałbym dalej brnąć w takie chaszcze. Bo chaos się powiększa.
Dziękuję za komentarze. Uzmysłowiły mi ile jeszcze brakuje takiemu Laj-lajowi, żeby opowiadanie trzymało poziom.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

britpoper_dont_panic_im_f
Ołówek


Dołączył: 26 Cze 2010
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 15:08, 26 Cze 2010    Temat postu:

w takim razie ja, jako największy fan opowiadania pana laja, pozwolę sobie na kilka uwag. i pewną dozę szczerości. fanem tego tekstu zostałem nie ze wzg. na jego doskonałość, bo, powiedzmy sobie wprost, napisany jest zupełnie beznadziejnie. moja totalnie miażdżącą sympatia dla tego totalnie miażdżącego tekstu wynika z totalnie miażdżącej prawdy socjologiczno-socjotechniczno- psycholog. że jeśli będziemy słuchać, czytać lub coś oglądać bardzo często, zapałamy do tego b. silnym uczuciem. tak jak miliony kochają lubicza i mostowiakową, tak ja zadużyłem się w tym tekście (przez miesiąc miałem awarię internetu a uzależnienie od sieci kazało czytać mi zapisane strony w przeglądarce, a były tylko dwie, to opowiadanie i wywiad z jadwigą staniszkis, boże, jadwiga...). czytałem "bos" 100 razy, w pewnym momencie znałem historię tej kobiety i tego faceta oraz tego doktora jak i niektórych mieszkańców tamtego miasta, prawie na pamięć. losy ich są dla mnie wyjątkowe, dlatego tą totalność stylistyczną, językową, prozatorską- totalnie przeanalizuje. Nie do bólu drobiazgowo, skupie się na elementach symptomatycznych stylu autora.
7 grzechów głównych laj laja i 1 bardziej główny.
1. avatar.
2gi słownictwo, np. bla bla bla ołówek kreślił coraz to nowe linie na białych połaciach kartki. ok, rozumiem, że mogą archaizmy fascynować, że istnieją kolekcjonerzy starych sreber i posiadacze zdjęć automobilów, pasjonaci parowozów, ludzie oddający pierzynę do magla, zmarznięci otuleni pledami. jednak technik telekomunikacyjny, komputery, prywatna służba zdrowia wskazuje na okolice xxi wieku, nie xix. o białych połaciach mógł pisać w swoim dzienniku ibrahim ibn jakuba po dotarciu do europy śr. albo słowacki w obelżywym liście do mickiewicza (plugawe twe cielsko pokrywają połacie, czego? nie wiem, lecz pewność mam, coś to ohydnego). poza tym, po co pisać zdanie, że ołówek kreślił coraz to nowe linie na białych połaciach kartki? z pkt. widzenia literatury jest to informacja kompletnie nieistotna. co mnie obchodzi, że jajecznica, że wygłodniałe żołądki, po co mam wiedzieć, że przyrządzana wprawnymi ruchami?
zbliżamy się do grzechu 3go chyba największego.
grzech 3ci. opisy.
opisy w tym opowiadaniu są jak depresja iana curtisa. wszystko spierd(chyba nie można przeklinać). ktoś napisał w tym temacie, że bla bla wspomnieć o czymś tam to jedno zdanie a tworzy pozory, że postać nie jest osadzona w próżni. lol! masakra. ok, walmy opis egzemy na łydce listonosza przechodzącego w pobliżu okna kuchni, w której przed chwilą główni bohaterowie zjedli jajecznicę z teflonowej patelni firmy Tefal po czym wtarli w swe ciała kremy L'oreala. fuck the kompozycja, kogo ona obchodzi, tylko słabe cioty dbają o kompo. [akapit] następny post: przemycę parę konkretów dotyczących opisów, bo w pozostałych opowiadaniach, które czytałem, jest z nimi milijon razy bardziej niedobrze. i dokończe wyliczankę grzechów autora, będą też plusy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez britpoper_dont_panic_im_f dnia Sob 15:43, 26 Cze 2010, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:05, 26 Cze 2010    Temat postu:

Auć, ostro.
Ale w sumie słusznie:) Zgadzam się, że tekst jest beznadziejny i opisy kanciaste. I że połacie do du*y. Kariery raczej nie zrobię Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:16, 01 Lip 2010    Temat postu:

Laj, dajże spokój, olej trolla, który bełkoce Razz Facet nie umie sklecić zrozumiałego zdania i jeszcze shifty mu się zacięły. A jeśli tekst ocenia po avatarze autora - do piachu z taką oceną.

Fakt, to nie jest twój najlepszy tekst. Fakt, zgadzam się z przedpiścami - widać tu, że mógłbyś lepiej. Nie pokazujesz pełni swoich możliwości. Psychika bohaterki też szwankuje - nie wiem, czy to tylko ten przypadek, czy nie umiesz oddać osobowości kobiety, ale to cię nie skreśla. Nadal - styl masz dobry i pomysłów ci nie brakuje. Co prawda historia ze szpitalem psychiatrycznym i ucieczką pacjenta jest nie tym, czego oczekiwałam (może i lepiej, nie jesteś przewidywalny Smile ) i na pierwszy rzut oka wydaje się banalny, to jednak przemyślenia lekarza dają sugestię czegoś... większego niż "zwykły" pacjent. Swoją drogą, psychiatra puki co wydaje się być lepiej skonstruowany, niż Sara.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Laj-Laj
Wieczne Pióro


Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 325
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 17:58, 01 Lip 2010    Temat postu:

E tam troll.
To opowiadanie nie jest takie, jakim miało być. Za bardzo skupiłem się na pomyśle, a po macoszemu potraktowałem całe tło. I to widać.
Nie, to nie jest opowiadanie o uciekinierze z psychiatryka. Nic nie jest takie, jakim się wydaje...
Na razie jestem w szachu, bo z jednej strony trudno mi kontynuować jeśli to jest w takim stanie, a z drugiej strony poprawienie 21 stron A4 napawa mnie lękiem i bólem.
Może napisze jakąś miniaturkę dla rozgrzewki i na poprawę samopoczucia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

An-Nah
Czarodziejskie Pióro


Dołączył: 29 Cze 2006
Posty: 431
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: własna Dziedzina Paradoksu
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:01, 01 Lip 2010    Temat postu:

Kontynuuj, żal porzucać. Czego się przy tym tekście nauczysz, to twoje.
Domyślam się, że nie jest o uciekinierze z psychiatryka, ty za bardzo lubisz motać, żeby takie proste rozwiązanie miało sens.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Hien
Różowy Dyktator Hieni


Dołączył: 23 Lut 2008
Posty: 1826
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: baszta przy wejściu do Piekła. Za bramą, pierwsza na lewo.
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:11, 01 Lip 2010    Temat postu:

Laj, nie porzucaj. Pisz dalej, biorąc pod uwagę zarzuty, wszak ćwiczenie czyni mistrza ; )
A jak się okaże, że później idzie w dobrą stronę, to i wcześniejsze fragmenty można popoprawiać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Kącik Złamanych Piór Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin